Wiem, że to może dziwnie zabrzmieć - no bo główny bohater tej opowieści to kompletny życiowy rozbitek (i bankrut), na dokładkę do tego stanu rzeczy nie doprowadziły go żadne czynniki zewnętrzne, czyli np. traumatyczne dzieciństwo albo niesprawiedliwości systemu, ale on sam i jego zgubne zamiłowanie do hazardu - jednak na swój sposób to inspirujący film, chociaż oczywiście życiową pasję Mahowny'ego należy ganić...
Tak czy inaczej można się zgodzić z tymi, którzy krytykują dzieło Kwietniowskiego pisząc o nim, że jest nudne, że nic tu się nie dzieje, bo faktycznie dzieje się niewiele, ot, parę wizyt w kasynie, kilka scen w biurze, kilka z narzeczoną, i w zasadzie to wszystko. Ale dzięki świetnej kreacji Philipa Seymoura Hoffmana "Hazardzista" staje się naprawdę poruszającym dramatem skądinąd sympatycznego odludka, który doskonale zdaje sobie sprawę, że stacza się na dno z każdym przegranym dolarem, jednak gra dalej, to jest silniejsze od niego. Wprawdzie pogoń za realizacją marzeń i pasji jest tu kompletnie odmienna od tej z "Fitzcarraldo" Herzoga, która miała charakter jak najbardziej pozytywny, a nasz bohater to w sumie zwykły przestępca, jednak co ja zrobię, że mam słabość do takich ekscentrycznych wykolejeńców...