Moim zdaniem Brie naprawdę daje radę i prezentuje się bardzo sympatycznie. do tego ten ładny i przyjemny uśmiech :D
Jesli chodzi natomiast o sam film:
Fabuła jest ciekawa, a powiem szczerze, ze spodziewałem się czegoś o wiele bardziej społyconego - mały spory twist, który dodaje smaczku i powoduje ukształtowanie bohaterki pod kątem jej dalszej przygody. Myślę, iż to bardzo mądry ruch biorąc pod uwagę, ze film "Kapitan Marvel" ma za zadanie ostatecznie przygotować nas na największe wydarzenie tego roku w MCU, jak nie w ogóle jeśli chodzi o to uniwersum.
Zaznacze też, ze bardzo lubię postać Carol w komiksach, dlatego tym bardziej chętnie wybrałem się na seans, aby móc zobaczyć kobieca superbohaterkę na duzym ekranie tj. miało to miejsce przy okazji premiery przygód "Wonder Woman"
Losy bohaterki są solidnie przedstawione i sprawnie przpelatają się między przeszłością a terazniejszością - naturalnie na końcu mamy końcowe wytłumaczenie pewnych waznych wydarzeń z życia bohaterki.
Twórcy uraczyli nas równiez konkretnymi wyjaśnieniami na temat niektórych ciekawostek jak np. skąd u Nicka Furyego Tesseract i z jakiego powodu stracił oko:P Po za tym pojawia się ktoś jeszcze agentów, tym razem debiutuje jednak jako świezak :P
Film jest dość humorystyczny, a raczej mamy w nim sporo sytuacji, którę wprowadzają śmiechową atmosferę - momentami, az do porzygu ale komu to przeszkadza? :P
Sceny potyczek mogłby być nieco lepsze (mam na myśli walkę wręcz), bo odniosłem wrazenie, ze momentami kamerą za bardzo się trzesię a sama sceneria jest zbyt przyciemniona. Chyba, ze to efekt oglądania filmu w Heliosie, ewentualnie ja to tak odbieram,nie mam pojęcia :P
Napomnę jeszcze troszeczkę o sile Carol bo jest naprawdę imponująca i wiem, ze wielu ludzi narzekało na ten charakterystyczny hełm ale mi natomiast bardzo się podoba - identyczny jak z runu Hickaman :D
Myślę, ze warto wybrać się do kina (fani zrobią to na pewno), bo "Kapitan Marvel" to naprawdę przyjemna historia i dodatkowo jeden z kluczowych wstępów przed Endgame, więc jak najbardziej polecam.
A no i tak , Kot zrobił swoje :P
Cóż więcej dodać, czekamy na Endgame :d
Bardzo dobra recenzja ;) Widzę kolego, że też lubisz komiksy superhero i ogólnie te klimaty. Red Hood w awatarze? :P Jak byś chcial o czyms podyskutować to zapraszam
lol, nie mógłbym się bardziej nie zgodzić, moim zdaniem jeden z najgorszych filmów Marvela, poziom zbliżony do Thor: The Dark World... Produkcja balansuje na granicy nudy, brak jakiegokolwiek napięcia, a przyjęta formuła w tym nie pomogła, bo od początku wiadomo było do czego do zmierza, z wyjątkiem twistu, który jednak nie ma znaczenia na chwile obecną.
Nie rozumiem też jak komukolwiek może się podobać sposób w jaki Fury stracił oko... Podobnie ma się sprawa z genezą nazwy Avengers Initiative, oraz pojawienia się tesseractu...
Szczegółów? Niewiele tam dobrych rzeczy, z wyjątkiem kilku drugoplanowych postaci, które jedynie uwypuklają problem z filmem, gdy to oni stanowią najciekawszy element tejże produkcji a nie główna bohaterka.
Zgadzam się. Brie zagrała ok, a le scenariusz to nie ten Marvel, którego oczekiwałam.
Jak tylko pojawiły się pogłoski, że Goose to najjaśniejszy punkt filmu, to wiedziałam, że będzie kiepsko.
Nie zgadzam się trochę z waszymi opiniami i po obejrzeniu chcę obejrzeć jeszcze raz. Carol była taka jaka byc powinna, tak samo Fury, tylko to film z origin story, tak jak z pierwszej fazy marvela, to nie jest tak duze widowisko jak Avengersi
Pierwsza faza Marvela, powiadasz... OK.
Solowy pierwszy film Capa - Steve Rogers od początku przejawiał heroizm. Rogers to chudzinka, która może zostać powalona przy byle podmuchu, ale on i tak chciał się bić, mimo że wiedział, iż przegra (I can do this all day). Rzucił się na granat, bo chciał się jakoś (mimo że to było trochę głupie) przyczynić do zwycięstwa w wojnie, a wiedział, że odstaje fizycznie od kolegów, którzy lepiej sprawdziliby się w walce. Dopiero potem wstrzyknęli mu serum. Jak to powiedział dr. Erskin: "dobro jest jeszcze lepsze". Rogers zwyczajnie ZASŁUŻYŁ na swoją supersiłę, zarówno przed jak i po "podrasowaniu".
Nawet potem, np. CA:WS Cap i Bucky walczyli jak równy z równym, a Bucky wręcz niemal zabił Steve'a.
Tak czy siak, to bohater. Pani Danvers nie.
Zwykle jest tak, że główny bohater (nawet jeśli już na starcie ma akurat jakieś moce) musi się zmierzyć w końcu z kimś, kto w danej chwili jest silniejszy/lepszy od niego. Natomiast Carol z niczym w zasadzie nie ma problemu. Typowa Mary Sue. Nie czułam napięcia, a kiedy zaczęła strzelać fotonami na prawo i lewo i nikt jej nie mógł zatrzymać, to wiedziałam na 101%, że nie ma tu nikogo, kto mogłby sprawić, że włosy się zjeżą na karku. Yon-Rogg i jego wesoła kompania zostali rozbici, nawet dosłownie, a Ronan uciekł.
Wiadomo, że w filmach zwykle protagonista wygrywa, ale przynajmniej przeciwnik powinien być na miarę naszego bohatera. T'Chala i Killmonger pod względem siły byli na podobnym poziomie, więc przynajmniej miałam wrażenie, że Czarna Pantera MOŻE przegrać.
Przymusowa walka z byłymi kumplami nawet nie wywołała u Danvers żadnego żalu, że tak się sprawy potoczyły. Wiem, że Carol była szkolona, aby nie okazywać emocji, ale bez przesady - 6 lat się znali, a to szmat czasu i człowiek automatycznie się przywiązuje do osób, z którymi przebywa.
Żadnych emocjonujących pojedynków, żadnego "torturowanego serca czy duszy" (czy jak to nazwać), zero heroizmu. Tylko siła, a przy filmach superhero chcę mieć superherosa, bohatera, kogoś, kto może być wzorem.
Nie chodzi mi o kłótnie, kto jest lepszy czy coś. Też się całkiem przyzwoicie bawiłam, ale brakowało tego mi, co opisałam. a co powinno być w originie bohatera.
Mam nadzieję, że bracia Russo "naprawią" Danvers.
Kapitan Marvel jest na poziomie Supermana, nie da się pokazać ich jako zwykłego cżłowieka
Oglądałeś może Supermena Christophera Reeve'a albo serial z Deanem Cainem? Oni byli tam też ludźmi. W Supermanie ogólnie chodzi o to, że Clark chciał być postrzegany jak człowiek i mu się to udawało.
z tym nieokazywaniem emocji to w filmie niestety był problem. Zostało to tyle razy podkreślone, że raziła każda niekonsekwencja w postaci przyjacielskiego odruchu czy uśmiechu - zanim doszło do "przełomu" (który de facto przełomem nie był, podminowany wcześniej). Poza tym w moim odczuciu najciekawsze momenty originu (czy "jedne z najciekawszych") ukazano w krótkich retrospekcjach. Np. misja ze śmiercią pani doktor: gdyby to było w prologu, dałoby punkt odniesienia do przemiany po praniu mózgu. Pewnie nie chcieli robić "powtórki" ze Steve'a Rogersa, ale porównanie tych dwóch postaci jest nieuniknione - co też uczyniłaś, zresztą celnie.
Uff. Feige stwierdził przynajmniej, że Danvers ma jakieś słabości, więc jest potencjał. Szkoda tylko, że trzeba było najpierw tej całej g-burzy, aby coś takiego wyszło w wywiadzie. Gdyby powiedział tak przed filmem, postać CM byłaby odbierana ciut inaczej.
Tu jest wywiad, tylko spacje trzeba zlikwidować:
www. flickeringmyth. com /2019/03/marvels-kevin-feige-reiterates-that-captain-marvel-isnt-invincible/
prawda jest taka, że cały film KM, jest na poziomie przeciwników i dopiero na koniec staje się OP.
Co do jej kariery to super jest to pokazane w retrospekcjach, gdzie musiała mierzyć się z przeciwnościami i SAMA osiągnęła wiele (została pilotem USAF i to całkiem niezłym). Większość bohaterów działa na zasadzie "jestem słaby, coś się tam staram ale mi nie wychodzi i nagle zaczyna mi się udawać jak już dostanę moc". Dla mnie to jej historia jest bardziej motywująca niż Rogers, który zaczął coś osiągać, dopiero po zdobyciu mocy.