Tytuł "forushande" to po persku "sprzedawca", nie zaś "klient", jak zostało to przetłumaczone na j. francuski, a dalej na polski.
Tytułowym komiwojażerem (sprzedawcą chodzącym od domu do domu, jeżdżącym do klientów, takim akwizytorem) jest główny bohater, który nie tylko gra go w sztuce Milera w teatrze ale też i w życiu jest w ciągłych przeprowadzkach, bez ustabilizowanej pozycji (musi dorabiać w teatrze, albo w szkole - taki prekariusz wśród inteligencji) a do tego nie radzący sobie z narzekającą żoną (jak w dramacie) i w życiu (tragiczne wydarzenie).
Ten stary "dziwkarz" czyli klient poprzedniej właścicielki, przyjechał samochodem należącym do firmy służącym do jeżdżenia do klientów, od domu do domu czy raczej od sklepu do sklepu bo to była piekarnia, która rozwoziła pieczywo, ale możliwe, że nie tylko. I na koniec umiera, jak w tytule sztuki.
Skąd pomysł, że jest w ciągłych przeprowadzkach? I, że musi dorabiać? Jest nauczycielem i aktorem, co tu nieustabilizowanego? Dlaczego nieradzący sobie z żoną? Dlaczego nie radzący sobie w życiu?
... i nie tylko tytuł źle przetłumaczony. Wszystkie dialogi żywcem tłumaczone z angielskiego lub francuskiego. Szkoda, bo mam wrażenie, że film w naszym odbiorze przez to traci. W Polsce mamy ludzi, co dają sobie dobrze rady z językiem perskim... wiadomo, pewnie ich stawki są ciut wyższe, ale nie sądzę by zrujnowały budżet dystrybutora... Przykre.