"Klimt" nie jest arcydziełem, ale jest ciekawy i oryginalny. Porównywanie go z "Dziewczyną z Perłą", czy "Fridą" jest bezecelowe, zwłaszcza, że tamte filmy wydawały mi się spłycać postacie, jakimi są Vermeer, czy Frida Kalho poprzez swój nachalny, amerykański, masskulturowy biografizm. Może i mi się podobały, ale to właśnie mnie w nich raziło. "Klimt" zaś jest całkiem udaną wizją paranoi malarza. Przynajmniej jeśli chodzi o fabułę. Ale raczej nie o fabułę tu chodzi. Przynajmniej nie w ogólnie przyjętym sensie. Bardziej chyba o klimat, o barwy, przekaz emocjonalny. Nie?