Otóż to, otóż to... Rozumiem, że film rządzi się swoimi prawami, ale jednak tutaj poszło to trochę za daleko.

zabrakło faktów hostorycznych, gdyż film jest oparty na książce Philippy Gregory, która zamiast historii pokazała ujmująco i nieziemsko ciekawie losy kobiet w XVI-wiecznej Anglii. Przypomniała też losy Marii Boleyn zapomnianej przez historyków

Dokładnie. Niektórzy zbyt duży nacisk kładą na historię, a prawda jest taka, że fakty historyczne nie były tutaj priorytetem. Krytykują krytykują, a wystarczyło oglądać uważnie. Tak jak koleżanka wyżej napisała - film jest nas podstawie powieści.

Niby wszystko wskazywało na to, ze film będzie dla mnie super - ulubiony dla mnie fragment historii Anglii, trójka bardzo lubianych aktorów.... a jednak coś zawiodło. Nie winię tu aktorów - Natali Portman była świetna, Scarlet Jahansson faktycznie trochę blado wypadła na tle Natali, ale taki był chyba zamysł, a Eric Bana - no cóż... spodziewałam się po nim trochę więcej, ale i pola do popisu wiele nie miał. Chyba sama konstrukcja filmu nie była trafiona, za dużo ogólników, za dużo dzieje się w tzw "domyśle", na skróty.... Nie sposób uniknąć porównania z serialem TV Tudorowie, który był genialny, przykuwający... Rozumiem, że Kochanice... zrealizowano na podstawie w/w powieści i to w pełni akceptuję, ale film sprawia wrażenie posklejanego z kilku, kilkunastu fragmentów "wygranych" przez trójkę bohaterów i pozlepianych "niczym".