Lubuję się w XVI-wiecznej historii, a sama postać Henryka VIII Tudora, a także i jego córki to mój konik, toteż po obejrzeniu "Dynastii Tudorów", postanowiłam skusić się i na "Kochanice króla". O ile zapowiadało się dobrze, o tyle całość... Nie przekonuje. Sama obsada nie do końca mi pasuje. Eric Bana nie pasuje mi do Henryka, ktory miał być niezbyt urodziwy (czego nie można powiedzieć o aktorze). Ciężko ogląda się także przez pewną fragmentaryczność akcji. Każda scena trwała może po minutę, pół i od razu jesteśmy przenoszeni do kolejnego przełomowego wydarzenia. Trzy razy na nie.
To co jeszcze przykuło moją uwagę to także moment, w którym akcja błyskawicznie przyspiesza. Nie wiem, może przysnęłam, ale brakło mi tu jakiejś przepychanki z papieżem i w końcu ogłoszenia aktu supremacji. Po prostu zostało powiedziane i tyle.
Na plus na pewno odwzorowanie życia tamtego okresu, a szczególnie chodzi mi tu o genialne kreacje! Niegdyś natknęłam się na jeden z portretów Anny Boleyn, na którym miała to typowe nakrycie głowy, co zostało zawarte i tutaj. Oczywiście, stroje noszone przez mężczyzn również zostały doskonale przygotowane, a sam Henryk wyglądał niemal jak ściągnięty z obrazu Hansa Holbeina.
Kolejnym takim plusikiem jest na pewno pokazanie tego, jak sytuacja wymykała się z rąk Annie i jak próbowała się ratować.