PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=162040}

Kolacja z Andrzejem

My Dinner with André
7,8 1 434
oceny
7,8 10 1 1434
8,3 10
ocen krytyków
Kolacja z Andrzejem
powrót do forum filmu Kolacja z Andrzejem

Andre i Wally nie mogą się porozumieć, bo wychodzą z różnych pozycji startowych, na poziomie aksjomatów dochodzi do szczególnej rozbieżności – Wally jest ukontentowany swoim niedoskonałym życiem, w którym czynsz stanowi problem, a Andre jest nieszczęśliwy pomimo możliwości podróży do Tybetu.

Przez pierwsze 30 minut Andre ochoczo bełkocze o różnych sytuacjach, których doświadczył. Nie mówi nic sensownego, on po prostu projektuje strumień świadomości. Bez postaci Wally’ego byłby nieposkromionym potokiem słów, ale siła filmu polega na tym, że Wally go w pewnym momencie konfrontuje. Z pasywnego słuchacza staje się aktywnym uczestnikiem dyskusji. Nie zgodzę się z większością głosów, które wieszają na Wally’m psy. Przez ludzi przemawia estetyzm, Wally ma wysoki głos, łysiejący czerep, niedbale założony na ostatnią chwilę krawat, dodatkowo wchodzi do restauracji z pozycji zapraszanego a nie zapraszającego. Tymczasem Andrzej jest dystyngowany, ma przyjemny dla ucha akcent, jest schludnie ubrany, opalony, płaci za gościa. Widzowie ulegają tej samej postawie, którą nieświadomie obśmiewają, nie są racjonalni. Rozum wcale nie gra tu pierwszych skrzypiec, jest to wrażenie estetyczne.

Truizmem jest to, że ludzie którzy przeżywają te same sytuacje, mają między sobą nić porozumienia. To że garderobiana rozumiała Andre wynikało z unitarnych doświadczeń tych dwojga ludzi. Z tego samego powodu Andre zaprasza Wally’ego - inteligenta związanego ze środowiskiem teatralnym. Szuka jednakowej tożsamości, nawet nieświadomie.

Kolejny truizm to social conduct / kod społeczny, o którym panowie mówią. To, że nikt nie zapytał o to jak Andre się czuje, może wynikać z konwenansów XXI wieku, gdzie cierpienie jest przysłaniane przez nawałnicę hedonistycznych przyjemności, materialnych przedmiotów, bezrefleksyjnych ceremoniałów w interakcjach społecznych. Zwłaszcza w USA „how do you do” nie niesie żadnego ładunku emocjonalnego, jest zaledwie hasłem w codziennej rzeczywistości. Nie każdy też może sobie życzyć prowadzenia z kimkolwiek interakcji, Andre jest tutaj egocentryczny, sprowadza swoje doświadczenia i doświadczenia innych do wspólnego mianownika i oczekuje reakcji dostosowanej do niego. Przenikliwość obu panów jest tutaj zatrważająco nikła. Przynajmniej panowie w pewnym momencie w końcu odkrywają, że ludzie są cyniczni w odpowiedzi na zło, niesprawiedliwość i brutalność świata.

To, że musimy zmuszać się do przeżywania nowych doświadczeń każdego dnia też nie jest odkrywcze, ale Andre przedstawia tę tezę bardzo ekstremalnie. Jako ludzie potrzebujemy także rytuałów i powtarzalności, chaos stymuluje tylko do pewnej granicy, po tym następuje tylko dalsze zagubienie, nawet wnioski powstające z doświadczeń nieregularnych, ekstraordynaryjnych należy przetrawić i uporządkować, przystanąć nad nimi, zastanowić się, inaczej spotka nas zagubienie. Ta postulowana przez Andre retroaktywność percepcji i cofnięcie się do czasów, kiedy „było lepiej” to też ułuda. Tu rację ma Wally– samo bycie w sposób goły jest niewytłumaczalne, zawsze podejmujemy jakąś czynność, zawsze czegoś doświadczamy. Nie da się po prostu być, Andre celowo rozwadnia aparat pojęciowy, żeby brzmieć bardziej kryptycznie i zasłonić głupotę swoich tez. Andre chodziło bowiem o wycięcie czynników i bodźców zewnętrznych, zmianę otoczenia, zajrzenie w głąb siebie, aby przekonać się KIM jest i JAKI ma być dla innych, ważnych ludzi w swoim otoczeniu, dla swojej widowni. Jednocześnie chodziło mu o to, czy jego dotychczasowa praca nie jest WYMUSZONA, po prostu odbył tę podróż do bzyczącego ula Grotowskiego, aby się wewnętrznie inwalidować / walidować w zależności od tego, co odkryje.

Ale Andre się myli, stabilizacja w związku podobnie jak i w życiu jest naturalnym stanem rzeczy, człowiek to seryjny poligamista, próbuje po prostu nie dopuszczać myśli, że jego żona mu się znudziła albo nie jest ukontentowany swoim stanem małżeństwa. Syndrom wyparcia jest tutaj ewidentny. Potem zresztą wypowiada się o zdradzie jako remedium na lęk egzystencjalny i na niezrozumienie małżeństwa. Wtórne racjonalizowanie, postawa tchórzliwa.

Tu następuje pierwszy ciekawszy wniosek w rozmowie. Sakramentalny element w pracy i małżeństwie – musisz być sceptykiem co do tego co robisz / jaką interakcję masz z małżonkiem aby sprawdzać czy to nadal TO. Ale czym jest TO? Jest to wg Andre po prostu pełne zrozumienie drugiej osoby, porzucenie masek, porzucenie ról, porzucenie preasumpcji, przyjęcie drugiej osoby z pełną wrażliwością , otwartością i uczuciem taka jaka jest. W przypadku pracy artystycznej (tego Andre już nie tłumaczy) wydaje się tym kryterium być autentyczność w zakresie, w jakim jednostka po odbytej podróży wewnętrznej, uzna swoje dzieło za autentyczne.

Znowu doświadczamy błogiej nieświadomości i błędnej diagnozy obu panów. Krytykują oni de facto kapitalizm – opiera się on na dążności do zysku, pierwiastek boskości, pierwiastek artyzmu zanika ponieważ większość ludzi poszukuje taniej gratyfikacji, nie reflektuje nad codzienną egzystencją. To ironiczne, bo sami do tego w ogóle nie nawiązują oprócz krótkiej wzmianki Andre o państwie opartym na pieniądzu. Natomiast tutaj pojawia się kompletnie boomerskie nawiązanie do lat 60tych, gdzie ludzie nadal mieli „to coś”. To bzdura. American dream od samego początku opierał się na propagandzie i jednolitym, ale bardzo jasnym podziale społecznym. Kobieta w domu, ciasto dyniowe, automobil na podjeździe, grill na ogródku, mężulek w garniturze, rodzina przy kominku. Ale tu nie było ani błysku w oku, ani przyczynku do tego, czego obaj panowie spodziewaliby się od wolności. Była szara, choć lukrowana na złoty kolor rzeczywistość. Ludzie mogli mieć klarowność drogi, ale ta droga była szara i też opierała się na konwenansach i odgrywaniu ról ( o zgrozo jeszcze bardziej konserwatywnych i skostniałych). Dlatego teza o wolności artystycznej i percepcji ludzi jest chybiona, panowie po prostu sobie romantyzują swoją młodość. Jak na intelektualistów – słabo.

Panowie bardzo zresztą stronią od słowa intelektualizm, boją się tej klasyfikacji, ale jednak ( zwłaszcza Andre) fetyszyzuje te ośrodki wolnej myśli, które miałyby być enklawami lotnych ludzi pośród społeczeństwa chodzących trupów. To dość mglista samoocena, której nie waliduje żaden obiektywny czynnik. Co śmieszne Andre sam później krytykuje podział my – oni, którego genezy dopatruje się w myśli faszystowskiej. Ten podział jednakże istnieje, on sam go tworzy (sic!) dokonując pewnej interpretacji faktów z rzeczywistości, po której to nazywa pewnych ludzi uśpionymi, a innych tymi, którzy się wybudzili. Wieje hipokryzją. Sam Andre nawiązuje natomiast do Huxley’owskiej grupy wybrańców-skazańców - to jest elitaryzacja, przed którą sam broni się rękami i nogami, choć nie jest w stanie jej uniknąć, nie bezpośrednio, to też mój problem z jego osobą.

W rozmowie panów jest sporo nienazwanych konceptów (wzmianka o Heideggerze na koniec jednak cieszy), ale mimo wszystko na etapie tworzenia tegoż filmu, intelektualista-humanista w zaawansowanym wieku powinien już je znać (piszę to jako 25-latek). Tymczasem panowie uchodzą za dwójkę mądrali, mimo że nie nawiązują w ogóle do panoptykonu Benthama albo chociaż Focaulta, który natenczas był sławny już w US jednocześnie dyskutując o konceptach, które uważają za autorskie, mimo że takimi nie są. Wally nie widzi różnic między duchowością a nauką i tego, że istnienie tej pierwszej jest nadal możliwe tylko dzięki temu, że ta druga na pewne pytania odpowiedzi nie ma. Epistemologia jest liźnięta, etyka i moralność także, ale brakuje - zwłaszcza jeżeli ktoś nie jest kompletnym laikiem w tych kwestiach – jakiegoś dowodu, że panowie mają chociażby zarys swojego światopoglądu. Przypomina to bardziej swawolny taniec po każdym możliwym zagadnieniu dotyczącym ludzkiej egzystencji niż uporządkowaną rozmowę dwójki intelektualistów, którzy mają sensowne wnioski co do otaczającej rzeczywistości.

No i ten nieszczęsny Ul Grotowskiego, przeżycia na mt everest, yadda yadda. Te transcendentne przeżycia, jak pośrednio komunikuje Andrzej, zmieniły jego życie, z tym że ekstrapolowanie tego na resztę społeczeństwa jest dość nieuprawnione. To, że pomogły jemu, nie znaczy, że dadzą komuś cokolwiek (pomijając już słuszną uwagę Wally’ego, że nie ma fizycznej możliwości zapewnienia tego rodzaju stymulacji każdemu na Ziemi a zaledwie grupce uprawnionych – ponownie nieświadoma krytyka kapitalizmu). Klasa robotnicza nie ma de facto możliwości refleksji nad egzystencją na poziomie Andre nie dlatego, że nie jest w stanie, tylko dlatego, że pęd życia uniemożliwia jej komfort rozpaczania nad mechanicznym sposobem życia. Mówiąc trywialnie – Andre się nudzi opływając w bogactwa, a wszyscy inni nie, bo muszą zapierdalać na chleb powszedni i cieszą ich proste rzeczy. Jak ktoś grał w Disco Elysium, to idealnym przykładem sytuacji robotnika jest kobieta w wiosce rybackiej, którą główny bohater wypytuje o naturę egzystencji.

Andre chce wynajdować koło na nowo, ale nie do końca jest w stanie uargumentować, co mogłoby to dać. Daje on diagnozę, że obecnie zachodnia cywilizacja jest w stanie upadku, ludzie nie żyją, tylko mechanicznie snują się przez życie. Ale jego recepta jest absurdalna. Nie da się uzdrowić, będąc realistycznym, całego społeczeństwa poprzez serię zindywidualizowanych sytuacji, wykreowanych ze względu na możliwości finansowe (Andre jest bogaty) i status społeczny ( poważany reżyser teatralny).

Społeczeństwo, które ubiera maski do codzienności też jest truizmem. Bez nich nie dalibyśmy rady poradzić sobie w złożonej sieci interakcji, często różno-poziomowych, nieplemiennych tylko społecznych, w której pozycja i stopnie wtajemniczenia oraz konwenanse różnicują jednostki i uniemożliwiają im pełną ekspresję, jakiej by pan Andre oczekiwał. Na tym etapie jego dziecinność i kompletne wyobcowanie w porównaniu z przeciętnym obywatelem naszej planety już wyczerpały pokłady mojej cierpliwości. Wszak musiał on przylecieć aż do Polski, żeby popłakać się w ramionach pewnej młodej dziewczyny, bo w domu nie mógł tego zrobić w ramionach swojej żony. Jego autodiagnoza jest słuszna, jest rozpieszczoną księżniczką ze zbyt dużą ilością kapitału i czasu w swoim władaniu. O ile wzajemne kumbaya jest dosyć pięknym konceptem, nie może on zaistnieć w tak złożonych relacjach społecznych, sytuacji polaryzacji społecznej, multikulturalnym społeczeństwie, słowem jednym w tak złożonym, nieuporządkowanym wycinku rzeczywistości, który przecież ma współdziałać dla wzajemnej korzyści.

Andre po prostu stał się nihilistą, pośrednio można wskazywać na jego bogactwo jak i czas, jakim dysponuje jako pośrednie przyczyny osiągnięcia tego stanu. Dlatego jego desperackie próby poszukiwania sensu prowadzą do często zabobonnych i nieracjonalnych zachowań. Wszak z etycznego, czy nawet moralnego punktu widzenia sama nauka, na którą Wally się tu powołuje, nie daje rady z odwiecznymi pytaniami ludzkości. To zrozumiałe, że wówczas odwołujemy się do religii czy też elementów nadprzyrodzonych, przeznaczenia, szukamy naturalnych powiązań, impulsu, który mówiłby nam co robić. Andre jest też estetą, a sam estetyzm uważa za dość istotny element egzystencji, z tym że cały ten redukcjonizm relacji międzyludzkich, który chciałby tu forsować, otwarcie na drugiego człowieka w połączeniu z silnym estetycznym przeżyciem rytualnym działa przeciwko niemu, gdyż wyklucza z możliwości współistnienia w tym stanie mentalnym ludzi którzy są biedniejsi albo gorzej sytuowani pod względem wykształcenia ( czy IQ) lub też takich, którzy niedomagają fizycznie.

Dlatego podtrzymuję to co, napisałem w pierwszym zdaniu. Ciekawsze wymiany myśli czytałem na discordzie pomiędzy 15-latkami, którzy naczytali się Dugina, Kanta i Evoli.

IszJii

włodek i andrzej KOMPLETNIE zmasakrowani

ocenił(a) film na 8
IszJii

Analiza postaw i bohaterów zdaje się być trafna, jednak czy w samym filmie nie chodzi raczej o relację między postaciami, niż o to co mówią? Dialogi są pełne truizmów i rzeczy na wpół intelektualnych, na wpół oczywistych, by widz miał szanse się w nich odnaleźć i rozszyfrować bohaterów. Obraz jest bardzo ładną obserwacją zbliżania się i oddalania od siebie dwójki znajomych sobie ludzi. Dobrze oddaje dynamikę rozmowy, w której raz po raz drugi człowiek zdaje się nam bliski, by po chwili stać się dla nas niezrozumiałym- obcym. W filmie ważne są drobiazgi takie jak: tępo wypowiadanych kwestii, fizyczne zbliżanie się i oddalanie od siebie bohaterów, stopniowe zaangażowanie w rozmowę i odsłanianie swoich prawdziwych myśli to znów zasłanianie się frazesami. Ostatecznie film dobrze oddaje ulotny wpływ jaki może mieć na nas prawdziwy kontakt z drugim człowiekiem. Do pewnego stopnia Kolację z Andrzejem można porównać do serii Przed wschodem słońca, nie warto ograniczać się w ich ocenie jedynie do warstwy dialogowej.

ocenił(a) film na 5
lasicazlasu

Na poziomie emotywnym faktycznie film ma pewną wartość. Gesty i konwenanse między panami, początkowa niezręczność i późniejsze przejście do zagożałej dyskusji, potem przekonanie o jej płonności i to pełne melancholii zbliżenie jak Wally już wraca taksówka do siebie to są całkiem niezłe strony filmu. Ale film pozuje na intelektualny podczas gdy jest tylko powierzchownym tańcem po ideach. Przed wschodem jednak miało pod względem estetycznym o wiele więcej do powiedzenia, jeżeli mielibyśmy te dwa filmy porównywać.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones