Co najlepiej oddają jego filmy i podobnie jest tutaj, nie tylko nawiązuje do gatunku horroru i jego historii, ale przy okazji bawi się konwencją i momentami nabija się z niej. Jest wiele zabawnych momentów, które wyłapie tylko bardziej wprawiony widz, a więc i mniej przerażony;p Jest tam wiele absurdalnych sytuacji i głupich, wręcz nie na miejscu, tekstów, co buduje cienką wręcz nie widzialną otoczkę komediową. Sam pomysł mordercy ze snu wydaje się już nieźle komediowy, a pułapki przygotowane dla Freddiego przez główną bohaterkę wręcz wydają się inspiracją dla twórców "Kevina samego w domu". Freddy to pedofil, który niegdyś mordował dzieci, a teraz próbuje pozabijać kolejne pokolenie już trochę większych dzieci za pomocą snu. W pewnym momencie mam wrażenie, że Craven nawet nawiązuje do kubrickowego "Lśnienia" tworząc piękną orgię krwi w scenie śmierci chłopaka granego przez Deepa, swoją drogą świetna rola na początek kariery! Rola matki może wydawać się sztuczna, ale została ona odegrana specjalnie w taki sposób, ponieważ był to kolejny smaczek nawiązujący do konwencji horroru. Tych niewielkich, wręcz niezauważalnych elementów jest wiele i nietrudno je wyłapać, zresztą wystarczy zobaczyć jakie horrory realizowano w tamtym okresie i wówczas łatwo zobaczyć te wszystkie parodystyczne nawiązania. Jednak trzeba przyznać, że właśnie tego typu smaczki i podejście do gatunku horroru sprawiło, że ten gatunek został wyniesiony na wyższy poziom i też tak stał się kultowy, w momencie gdy wieszczono mu upadek i w sumie to wciąż trwa, ale brakuje dzisiaj twórców z takim zacięciem jak Craven.