Całkiem udana produkcja w reżyserii Johna Landisa - fabuła jest interesująca i z niekłamaną przyjemnością oglądamy perypetie obrzydliwie bogatego afrykańskiego księcia, który trafia na ulice Queens, gdzie udaje biednego studenta z Afryki. Gagi są na poziomie i jest sporo momentów, gdzie można się pośmiać. Eddie Murphy nieźle tutaj wymiata i błyszczy. Ale jest jeden zabieg, którego nie lubię w jego filmach - gdy obsadzany jest w wielu rolach. Tutaj gra jeszcze rozdartego fryzjera i kogoś jeszcze. No i widać sztuczną charakteryzację postarzającą, a aktor usilnie chce być kimś innym niż jest w takich dodatkowych, pobocznych rolach. Mnie osobiście irytował ten ucharakteryzowany fryzjer itd. Ale poza tym w sumie OK było. W rolach drugoplanowych pojawił się majestatyczny James Earl Jones z tym swoim legendarnym już głosem oraz John Amos. Klimat lat 80. także wyraźny i namacalny. No generalnie sympatyczny film i przyjemnie się go oglądało, chociaż znam lepsze komedie z tamtego okresu. Myślę, że ocena 6/10 będzie odpowiednia, no bo są trochę lepsze tytuły jednak. "Księcia w Nowym Jorku" oglądałem w TVN i czytał Maciej Gudowski.