Jest coś co przyciąga. Chyba ten Russellowski rozmach, ta bezkompromisowość i plastyczna
wyobraźnia. Znacznie bliżej tu do porno- niż bio-grafii. Liszt - Wagner, jako Bóg - diabeł. Przy tym
Bóg wcale nie taki dobry, a diabeł najgorszy na świecie. Ciekawe, ale jednak zbyt wyabstrahowane.
Mam wrażenie, że muzyka wbrew pozorom została tu potraktowana nie z należytą powagą, a czysto
instrumentalnie (i nie chodzi o to, że była grana na instrumentach...).