Ciężko mi jednoznacznie określić czy film mi się podobał czy nie. Na pewno nie żałuję że go widziałem, w końcu nie często mam okazję oglądać rodzime westerny. Przede wszystkim pod względem realizacyjnym nie mogę się do niczego przyczepić. Scenografia, kostiumy, dbałość o detale - wszystko było jak należy. Podobała mi się postać braci - nieco tragiczna ale w przeważającej większości komiczna - moim zdaniem świetnie zagrana przez Kościukiewicza i Ogrodnika. W przeciwieństwie do Zbroi... Po co, pytam się - po co? Zachodzę głowę po jaką cholerę ktoś wymyślił postać kobiecą graną przez Szyca. Dla mnie nie było to w najmniejszym stopniu śmieszne, co najwyżej żenujące i kompletnie niepotrzebne. Scena łóżkowych igraszek Zbroi jest najzupełniej niesmaczna (i to zarzucenie "gumy" na poręcz łóżka - nie można było sobie tego odpuścić?) i gdyby ją wycięto, film w moim odczuciu tylko by zyskał. W ogóle można by wyciąć z 10 minut finału, który niemiłosiernie się dłuży. Zupełnie niepotrzebnie pod koniec twórcy starają się wszystko jak najbardziej zagmatwać, a przecież to miał być western, który najczęściej jest prosty jak budowa cepa. Mój ulubiony film w tym gatunku ("Bez Przebaczenia" Clinta Eastwooda) jest bardzo ubogi fabularnie, skupia się na jednym wątku a mimo to trzyma w napięciu jak cholera (zasłużenie dostał aż cztery oscary). Przy scenariuszu "Magnezji" ktoś chyba za bardzo popłynął, pomijam już że nie mógł się zdecydować czy ma to być film poważny i krwawy czy lekki i zabawny. Nie każdy ma talent jak Tarantino do łączenia gatunków, ale to tylko moje zdanie...