Zaczyna się to wszystko jak awanturnicza komedia. Curtis i Bronson, niczym Hill i Spencer prowadzą między sobą pojedynek o to kto jest większym cwaniakiem, między czasie porywając okręt, oraz wszczynając bijatykę w saloonie. Niestety szybko ich relacja zmienia się w szczerą przyjaźń, a opowieść nabiera politycznego wydźwięku. Główni bohaterowie dostają zadanie dostać się z punktu A do punktu B z tajemniczym ładunkiem. I tak oto po prostu jadą, idą, biegną przez cały film, a jedyną niespodzianką okazuje się cel ich podróży. Zmienia on tożsamość co kilka minut, a każdy ze zwrotów akcji jest nie tyle zaskakujący, co nieprawdopodobny.
Produkcja nieudana, a główną zaletą (z niewielu, jakie nam oferuje) jest aktorstwo Tonego Curtisa. Czasem zastanawiałem się co on tu robi. "You Can't Win 'Em All" to koszmarnie zmontowany i pocięty film, gdzie czasami nic nie trzyma się kupy. Nawet fani twardziela, Charlesa będą zawiedzeni. Dostał typową dla siebie rolę, a scen akcji jest niewiele, więc nawet w ogniu walki nie może się wykazać. Zaś intryga nie wciąga, więc to dzieło nie sprawdza się w żadnym z gatunków które reprezentuje. Nie warto.