Papka, ponieważ cały film jest zlepkiem scen. Jedynym komponentem spajającym je jest motyw wędrówki, a mimo to trudno jest traktować "Najsamotniejszą z planet" jako film drogi. Ujęcia są przestane, nieruchome, co w żaden sposób nie odzwierciedla motywu wędrówki, a - moim zdaniem - powinno. Natomiast montaż jest rwany, co zaburza odbiór, zwłaszcza w odniesieniu do muzyki urywanej w pół tonu.
Pseudointelektualna, ponieważ zdaje się aspirować do miana filmu ambitnego, zważając na formę. Minimalizm dialogów byłby plusem, gdyby nie były tak infantylne i pretensjonalne - o przydługiej scenie odśpiewywania piosenki o don gatto nie wspominając.
Opis filmu mówi o dramatycznym momencie, który zaburzy relacje bohaterów. Na tę scenę publiczność seansu zareagowała śmiechem. Dlaczego? Domyślić się, co autor miał na myśli, było bardzo trudno, a drewniane zagranie Bernala nie pomogło. Boli tym bardziej, że bardzo go cenię i darzę sympatią.
Przyrody, o ironio, też było mało, może to wynik niefortunnych ujęć.