Poza elementami grozy film "Nieustraszeni bracia Grimm" ma niewiele wspólnego ze
starymi dobrymi baśniami. Oglądając go miałem wrażenie, że ktoś wrzucił do kotła kilka
postaci z bajek które słyszał w dzieciństwie, zmieszał z byle jaką fabułą i dodał odrobinę
czarnego humoru. Niestety zamiast magicznej mikstury wyszła z tego ciężkostrawna i
chaotyczna zupa. Zachwalana przez wszystkich strona wizualna wcale nie prezentuje
się tak kolorowo . Jest kilka oryginalnych elementów (wieża, sala tortur, koń i błotny
chłopiec) ale przytłacza je reszta scenerii. Żywy las prezentuje się strasznie słabo i
kiczowato. O ile Burton potrafi bawić się wszelką formą kiczu to Gilliamowi to nie wyszło
(przynajmniej nie tym razem)
Nie wiem czy to wina budżetu filmu, ale efekty wykonane komputerowo wyglądają
marnie.
Największe plusy filmu to gra aktorska i humor. W filmie można wyczuć delikatną Monty
Pythonowską nutkę. Peter Stormare w roli Cavaldiego to postać tak komiczna i
przerysowana, że bawił mnie w każdej scenie, w której się pojawiał. Włoski akcent
Cavaldiego i niby francuski Delataomba to kolejny powód do śmiech. Z kolei Heath Ledger
swoim roztrzepaniem i nieskoordynowanymi ruchami skojarzył mi się z Jackiem
Sparrowem. Nawet Mat Damon, za którym nie przepadam, wypadł całkiem dobrze. Role
kobiece rozpisano tak, że ani Lena Headey ani Monica Bellucci nie miały większych
szans na popisanie się swoimi umiejętnościami aktorskimi. Angelika jeździła do lasu i z
powrotem, a królowa luster miała być olśniewająco piękna
Z filmów w podobnym klimacie polecam "Gwiezdny pył", który jest o niebo lepszy.