"Night of the Creeps" zaczyna się rewelacyjnie. W pierwszych scenach króluje tandeta i gumowe stroje. Chwile potem obraz robi się czarno biały, a my przenosimy się do lat 50. Nazwisko Eda Wooda zostaje przywołane nie bez powodu, bo horror sf miesza się z thrillerem w odpowiednich proporcjach. Wszystko z przymrużeniem oka. Lepszego wstępu nie można było zrobic.
Jednak gdy akcja wybiega w lata 80 jest już znacznie gorzej. Kicz zastępuje młodzieżowy humor i cała masa schematów. Do tego bohaterowie byli trudni do polubienia. Rudzielec Chris uosabia typowego frajera ze szkoły średniej, który wyrasta na bohatera gdy nadarza się okazja (w tym wypadku inwazja z kosmosu). Niestety trudno uwierzyc w jego transformację, bo przez cały czas jest drętwy i nie mówi zupełnie nic sensownego. Aktor grający jego kumpla, najwyraźniej złamał nogę tuż przed zdjęciami (chodzi o kulach), co nie tylko ograniczyło możliwości scenariuszowe, ale zmusiło reżysera do szybkiego usunięcia tej postaci z planu.
Jest tu sporo smaczków, zabawnych momentów, niezłych efektów, ale generalnie po mocnym starcie "Night of the Creeps" stacza się w dół z każdą minutą. Obejrzec warto jeśli lubicie lata 80.