PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=124481}
6,4 65
ocen
6,4 10 1 65
Oh Soo jung
powrót do forum filmu Oh! Soo-jung

Gdyby kino niegatunkowe podzielić na filmy pokazujące człowieka takim jakim jest, ale się do tego zbyt chętnie nie przyznaje, takim jakim wydaje mu się, że jest, i takim, jakim chciałby być, to filmy Honga byłyby mocnym przedstawicielem tej pierwszej kategorii. Oczywiście kategoryzacja tego rodzaju jest bardzo ogólna, zbyt rygorystyczna, a nawet tendencyjna. Ale swoje racje bytu ma. W przypadku filmów Koreańczyka wydaje się tym bardziej uzasadniona, że właśnie z tego, co bliskie a od atrakcyjności niejednokrotnie dalekie uczynił on główny temat swojej twórczości.

Zachodni krytycy, i widzowie, pisząc o Hongu w swoich opiniach bardzo często przywołują nazwiska tych najważniejszych w ostatnich kilku - kilkunastu latach azjatyckich twórców, od Hou Hasiao-hsiena, przez Tsai Min-lianga po Zhanga Ke Jia. Znacznie rzadziej zachodzi prawidłowość odwrotna: nie wspomina się o Hongu pisząc o Tsaiu. Bo Sang-soo Homg to pewna nisza wśród liczącego się dziś kina autorskiego. Nisza w niszy. Doceniony przez krytykę, już od czasu swojego - jeszcze nie w pełni autorskiego - debiutu 'The Day a Pig Fell Into the Well' goszczący nieprzerwanie na międzynarodowych festiwalach, na "gwiazdę" nie wyrósł (innymi słowy, żadnej Złotej Palmy, Lwa, czy Niedźwiedzia jeszcze mu nie dano). Z czym mu zresztą nawet do twarzy

To co w pierwszej kolejności różni kino Honga od jego wspomnianych wyżej azjatyckich kolegów, to fakt, że nie robi on "kina nudy", robi raczej kino interakcji. Ciągłych, w jego filmach - tych, które znam - niemal bez przerwy coś się dzieje, ktoś z kimś rozmawia, kłóci się, upija, kompromituje (przy czym sytuacje te niekoniecznie posuwają akcję do przodu, więc i jemu dostaje się za rzekomą nudę). To trochę taki koreański Cassavetes, a trochę koreański Koterski. Z ta różnicą, że w odróżnieniu do Koterskiego autorskie "ja", jakkolwiek ważne, nie wychodzi u niego na plan pierwszy, jest po prostu częścią świata przedstawionego. Interesuje go raczej wspólna śmieszność niż jednostkowe fobie. Śmieszność, którą najchętniej dostrzega w intymnej relacji między mężczyzną a kobietą, w tej kolejności, bo niezmiennie to męski punkt widzenia jest u niego dominujący. Co w tym przypadku znaczy tyle, że to panom obrywa się najbardziej; mężczyźni w jego filmach niewiele mają w sobie z macho, niewiele z romantycznych kochanków, często mogą za to przypominać zgraję psów uganiających się za suką w rui - kiedy w jednej ze scen 'Oh! Soo-jung' bohaterka przyzna przed swoim chłopakiem że wciąż jest dziewicą, niemal będzie można dostrzec jak macha on ogonem. Hong to antyromantyk. Związki, które prezentuje w swoich filmach podszyte są zawsze niedojrzałością, którą jak każdy obyczajowy realista reżyser postrzega jako prawie że nieodzowną dla sfery uczuć. I nie ma przy tym oporów, aby pokazać, jak często przybiera ona formę irytującego w swoim egoizmie "zdziecinnienia". A nawet głupoty, której już się nie wyleczy.

Przy czym jego spojrzenie nie ogranicza się wyłącznie do portretowania intymnych (i na poły intymnych) relacji. Obrywa się wszystkiemu. Jeśli ktoś w filmie Honga narzeka to najczęściej użala się nad sobą w sposób który budzi z czasem coraz większe zażenowanie; jeśli ktoś upije się, to najpewniej da ujście swoim frustracjom i pokaże się od tej najbardziej chamskiej strony...

Ton jego filmów bywa różny, czasem jest jakby łagodniej ('Woman on the Beach') czasem przeciwnie. Jak w 'Oh! Soo-jung' filmie, który stanowi wręcz wzorcowy przykład kina nieustannych niezręczności. Bo niezręczne jest tu wszystko, łącznie z momentami autentycznej czułości. I być może jest w tym pewna przesada. Bo być może człowiek nie jest przeciętny w każdej chwili dnia, czasem uda mu się czymś błysnąć, czasem ładny bywa jak z obrazka. Niemniej, każda jedna scena uderza tu autentyzmem, wyczuciem obyczajowego detalu, niemal w każdej jest pazur i stąd - oglądając je najczęstszym odczuciem jest rozbawienie pomieszane z zawstydzeniem. Czasem wyłącznie te drugie. W tym przypadku niejednokrotnie są to sceny zdublowane. "Oh! Soo-jung' to alternatywne względem siebie dwie wersje tej samej historii. Motyw dość efektowny - jeśli już wykorzystywany przez twórców to zwykle by podumać nad niezwykłą rolą przypadku - w antyefektownym kinie Honga tej efektowności zostaje rzecz jasna pozbawiony. Różnice oczywiście są, zwłaszcza u punktu wyjścia: za drugim razem ktoś wydaje się mieć więcej pewności siebie, ktoś mniej, tu ktoś przeprasza, tam nie. Jednak całość zmierza ostatecznie w tym samym kierunku: dziewica pozwoli się rozdziewiczyć temu samemu kawalerowi. Happy End. A w tle ten sam pięknie, po jarmuschowsku, fotografowany Seul w zimowej scenerii, ta sama śmieszność. I zakrwawione prześcieradło z którym nie bardzo wiadomo co zrobić: uprać? zostawić w hotelowym pokoju? zabrać z sobą jako trofeum?

No i ironia. Kapitalna. Niejednokrotnie bardzo cięta, żeby nie powiedzieć - złośliwa. Jednakże oglądając ten film nigdy nie odnosiłem wrażenia, że mam do czynienia z spojrzeniem mizantropa. Swoje robił na pewno jego nietajony, osobisty charakter. Ale to nie tylko to. Podobnie jak rzecz się ma chociażby z twórczością wspomnianego Cassavetesa, z 'Oh! Soo-jung', z kina Koreańczyka w ogóle, przebija szczera, podszyta autentyczną wrażliwością, również wyrozumiałością, potrzeba spojrzenia na człowieka takim jakim jest: bez idealizacji, bez "mejkapu", w całej jego bylejakości. Nie po to, aby coś zmienić, aby widza do refleksji zmusić - bo Hong nie jest moralistą, nie ma złudzeń - ale aby o tej bylejakości przypominać. Wciąż od nowa, nawet jeśli to nie zawsze przyjemne. Bo rzecz jasna nie każdemu będzie po myśli przeglądać się w tego rodzaju zwierciadełku.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones