W pierwszych minutach widać było wyraźnie, że twórcy bawią się z kompasem moralnym widzów. Później niestety wszystko potoczyło się według starej sprawdzonej receptury i
wmaszerował wątek romansowy, łzawe wspominki z przeszłości. Dało się to oglądać dzięki pięknym zdjęciom w Cinemascope, które pięknie otulały ludzi w ludzi w krajobrazie ich otaczającym. Poza tym warto dodać, że to kolejny film gdzie Delmer mierzy się z wątkiem rasizmu i gdyby nie parowanie to by można było postawić ten tytuł obok "Złamanej strzały" widać wyraźnie, że tam była inna, ciekawsza opowieść do opowiedzenia ale ostatecznie wyszło to co wyszło. Myślę, że to zasługa Granta, który lubował się w romantycznym nurcie westernu. Tak się kończy gdy wybierze się złego scenarzyste do projektu, który chce coś innego. Całość dobija tandetne, koszmarne zakończenie.