To nie jest film dla prawdziwych Sherlockistów!
Na siłę starali się być oryginalni. Zmieniona legenda, dr Mortimer okazuje się być
starym dziadem, jego żona wywołuje duchy (masakra!), na dodatek gadała z sir
Charlesem (no ale tu przesadzili - elementy science fiction w Holmesie?! Kobieta
rzeczywiście skomunikowała się z sir Charlesem, mówiła męskim głosem w pewnym
momencie... no i ten pies za oknem...), brak Laury Lyons (tak istotnej postaci)
Stampleton grzebie w grobach zamiast latać za motylkami, zabija swoją żonę (tu się
wkur*iłam zupełnie jak Watson), a Watson strzałem zabija jego (!!!!!! Watson muchy by
nie skrzywdził!!!!! ), myślałam, że Holmes utopi się w bagnie, Watsona i Lestrade'a
zastrzeli Stampleton, no ale jakoś się wykaraskali, oprócz tego złego of course. Jakieś
przedstawienia ze świętym Mikołajem... (wtf? dorzucili tu ŚWIĘTA?!), no ale jak dla
mnie najgorsza obsada i charaktery bohaterów. Holmes łagodny jak baranek, Watson
wkurzający, wiecznie naburmuszony, w dodatku ma taaakie uszy, że dziw iż nikogo nie
zdmuchnął, jak poruszył głową.
Widziałam kilka wersji Psa... , ale ta dla mnie jest najgorsza zdecydowanie.
No sorry - seans spirytystyczny? Conan Doyle rzeczywiście interesował się duchami,
ale w Psie... nie było o tym mowy...