Czy minimalizm musi oznaczać rezygnację z muzyki? Kamery w ruchu czy innych ujęć niż na wprost? Po prostu przedstawiania świata filmu albo takim jakim siedząc ciągle w tym samym miejscu, albo tylko troszeczkę inaczej ze względu na perspektywę głównej bohaterki? Czułem się przy takich zdjęciach jakby mi ktoś głowę trzymał. Albo jakbym miał pozować(tak względem tematu filmu). Pewnie to inspiracja malarstwem, ale czy nie było więcej kątów, więcej perspektyw? Czy minimalizm to tego rodzaju zubożenie czy może da się robić minimalizm "na pełnej" tj. używać wszystkich środków kina?
Ten film być może byłby dla mnie czymś znacznie większym i prawdziwym kinowym doświadczeniem, gdyby nie był aż tak zamknięty w kilku kadrach, dźwiękach otoczenia i intymności. Może muszę go przetrawić, ale mam wiele skojarzeń do innych filmów, gdzie budzące się uczucie i/lub jakaś dziedzina sztuki jest na pierwszym miejscu i znacznie większe wywierają wrażenie, choć przecież zawsze chodzi o miłość itp.
Choćby ze dwie sceny więcej z grą na klawiszach albo chórem żeńskim? Więcej dźwięków otoczenia dla kontrastu od introwersji postaci przez jakieś 2/3 filmu? Kwestie kadrowania, dynamiki itp... No, pewnie narzekam, ale tak bardzo brakowało mi w tym filmie czegoś co np. udało się Campion w Psich Pazurach, które również w formie są dość minimalistyczne, ale ile tam jest więcej pokazanego świata bez szkody dla przedstawienia bohaterów i wzajemnych relacji.