PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=89450}

Postrzyżyny

Postřižiny
7,5 4 938
ocen
7,5 10 1 4938
6,8 4
oceny krytyków
Postrzyżyny
powrót do forum filmu Postrzyżyny

"Postrzyżyny" wydane w 1976 roku stanowią część trylogii Miasteczko nad rzeką (Městečko u vody), pozostałe części to "Taka piękna żałoba" (Krasosmutnění) i "Skarby świata całego" (Harlekýnovy miliony).


Nymburk to miasto w środkowych Czechach, położone nad rzeką Łabą.Prawa miejskie Nymburk uzyskał w 1275 roku od ówczesnego króla Czech, Przemysła Ottokara II (1233-1278). Pierwszymi mieszkańcami miasta byli niemieccy i holenderscy osadnicy, którzy z czasem zasymilowali się z miejscową ludnością. Miasto zostało dotkliwie zniszczone w czasie wojny trzydziestoletniej jaka toczona była w latach 1618-1648 pomiędzy protestanckimi państwami Świętego Cesarstwa Rzymskiego wspieranymi przez inne państwa europejskie a katolicką dynastią Habsburgów. W XIX wieku w mieście wybudowano wiele zakładów przemysłowych.

Jednym z ciekawszych zabytków Nymburka jest średniowieczny gotycki ceglany kościół św Idziego. Świątynia miała dwie wieże, ale jedna z nich została rozebrana po pożarze. Kolejnym cennym zabytkiem jest neorenesansowy budynek Gimnazjum Bohumila Hrabala. Budowla wzniesiona została na początku XX stulecia i jak na swoje czasy była niezwykle nowoczesna. Pozostałe ważne zabytki Nymburka to m.in. renesansowy budynek ratusza miejskiego, Dom kata, pozostałości założonego w 1919 roku kolejarskiego "miasta-ogrodu",budynek krematorium autorstwa Bedricha Feuersteina oraz mury miejskie. W Nymburku znajduje się także wiele zabytków przemysłowych, które jak na razie nie są należycie zabezpieczone i przystosowane do zwiedzania. W latach 1895-1898 wzniesiono budynek browaru.
I tutaj się zaczyna nasza opowieść ubrana w nostalgię małomiasteczkową, zapach szyszek chmielu, "celebracji przy świniobiciu" , poetyckości na granicy ekscentryczności Pani Bovary i Venus Botticellego...nieszablonowość mieszkańców, świata, który przeminął z wiatrem, świata za którym się tęskni.
Świat, który ukształtował Bohumila Hrabala jest światem jego matki, ojczyma i stryja.
Z estymą i zabarwieniem sepii od pierwszych wersów wchodzimy w epokę "...lubię te kilka minut przed siódmą wieczorem, kiedy szmatkami i zmiętą "Polityką narodową" czyszczę szkła lamp, zapałką usuwam czerń opalonych knotów, nakładam z powrotem mosiężne kołpaczki i dokładnie o siódmej nadchodzi ta cudowna chwila, kiedy przestają pracować maszyny w browarze i dynamo tłoczące prąd wszędzie, gdzie świecą się żarówki, z białego światła staje się z wolna światło różowe, a ze światła różowego światło szare, sączone przez krepę lub też organdynę, aż wolframowe włókienka pokazują pod sufitem czerwone rachityczne paluszki, czerwony klucz wiolinowy. Wtem zapalam knot; wkładam szkło, wysuwam żółty języczek, nakładam mleczny klosz ozdobiony porcelanowymi różami. Lubię te kilka minut przed siódmą wieczorem, patrzę przez tych kilka chwil z upodobaniem na ten blednący podpis prądu elektrycznego i wzdrygam się na myśl, że może nadejść chwila, kiedy do browaru zostanie doprowadzony prąd miejski i wszystkie lampy w browarze, od latarń w stajniach, lamp z okrągłymi lusterkami, wszystkich tych pękatych lamp o okrągłych knotach, że wszystkie te lampy któregoś dnia się nie zapalą, nikomu nie będzie zależeć na ich blasku, bo cały ten ceremoniał zostanie zastąpiony kontaktem podobnym do kurka wodociągowego, który zastąpił urodziwe pompy. Lubię te swoje płonące lampy, w których świetle noszę na stół talerze i sztućce, w których świetle otwierają się gazety albo książki, lubię oświetlenie blaskiem lamp ręce leżące od niechcenia na obrusie, odcięte ludzkie ręce; ze splotu ich linii można wyczytać charakter człowieka, do którego te ręce należą; lubię owe przenośne lampki naftowe, z którymi wychodzę wieczorami naprzeciw gościom i oświetlam im twarze i drogę, lubię lamy, w których świetle robię szydełkiem firanki i pogrążam się w głębokich marzeniach, lampy, które zgaszone gwałtownym dmuchnięciem wydają dławiący swąd, wypełniający ciemny pokój niczym wyrzut. Ach, gdybym tak znalazła w sobie dość siły i kiedy do browaru doprowadzą prąd, żebym przynajmniej raz w tygodniu któregoś wieczoru zapaliła lampy i przysłuchiwała się melodyjnemu syczeniu żółtego światła, które rzuca głębokie cienie i składania do ostrożnego stąpania i do marzeń..."

Poetycki poemat na temat atrybutu kobiecego jakim są włosy - relikt dawnych Austro-Węgier; "...te włosy to dziedzictwo starych złotych czasów, taki włosów nigdy nie miałem pod swoim grzebieniem. Kiedy pan Bodzio rozczesywał te moje włosy, to jakby zapalił w zakładzie dwie pochodnie, w lustrach i w miskach, i we flakonach płonął pożar moich włosów i musiałam przyznać, że pan Bodzio ma rację. Nigdy moje włosy nie wydawały mi się tak piękne jak w zakładzie pana Bodzia, kiedy wypłukał je w wywarze z rumianku, który sama przygotowałam i przywiozłam w bańce na mleko. Dopóki moje włosy były mokre, nic nie zapowiadało, co się zacznie z nimi dziać, kiedy przeschną; ledwie zaczynały schnąć, to jakby w tych kosmykach urodziło się tysiące złotych pszczół, tysiące świętojańskich robaczków, jakby zatrzeszczało tysiące bursztynowych kryształków. A kiedy pan Bodzio po raz pierwszy przeczesywał grzebieniem moją grzywę, trzeszczało w niej i tryskały iskrami te włosy, i pęczniały, i rosły, i kipiały, tak że pan Bodzio musiał przyklęknąć, jakby zgrzebłem czesał ogon dwóch stojących obok siebie ogierów(...) a sam pan Bodzio trwał w chmurze moich włosów, aby mu nie przeszkadzano, zamykał zawsze swój zakład, co chwila wąchał mnie, a kiedy kończył czesanie, wzdychał słodko i dopiero potem związywał włosy według swojego gustu, któremu ufałam, raz fioletowa, to znów zielona, a kiedy indziej czerwoną albo błękitną wstążką, jakbym stanowiła cząstkę liturgii katolickiej, jakby moje włosy stanowiły cząstkę świąt kościelnych. Potem otwierał zakład, przyprowadzała mój rower, wieszał bańkę na ramie i galanterią pomagał mi usiąść na siodełku. A kiedy naciskałam już na pedały, pan Bodzio biegł kawałeczek ze mną i przytrzymał mi włosy, aby nie wkręciły się w łańcuch albo w szprychy. Kiedy nabrałam już odpowiedniej szybkości , pan Bodzio rzucał w powietrze tren mojej fryzury, tak jak rzuca się w niebo latawiec albo jak spada gwiazda, i zdyszany wracał do zakładu. A ja jechałam i włosy powiewały za mną, słyszałam ich trzeszczenie, tak jak kiedy ściska się w dłoni sól albo mnie jedwab, tak jak kiedy deszcz oddala się po blaszanym dachu, tak jak kiedy smaży się wiedeńskie sznycle, tak właśnie powiewała ta pochodnia włosów; tak jak kiedy o zmierzchu w noc świętojańską chłopcy biegają z zapalonymi smolnymi witkami albo jak kiedy pali się czarownice, tak za mną snuł się dym moich włosów. I ludzie zatrzymywali się, a ja wcale się nie dziwiłam, że nie mogą oderwać oczu od tych powiewających włosów, które niczym reklama jechały im naprzeciw..."
Cudowna scena z rowerem;"... Nacisnęłam na pedały, ale trzy członkinie towarzystwa miłośników miasta wypożyczyły sobie przed hotelem "Na Książęcym" rowery i ruszyły za mną, z zazdrości tak naciskały na pedały, że bez trudu mnie wyprzedziły i krzyczały wskazując na mnie:

- Obcięła sobie włosy!

Kilku cyklistów, którzy mnie znali, w rozgoryczeniu pojechało za mną, oni także mnie wyprzedzili i pluli mi pod koła, a ja jechałam w tym ruchomym szpalerze cyklistów, wszyscy smagali mnie spojrzeniami pełnymi gniewu, ale to dodawało mi siły, założyłam ręce i jechałam bez trzymania, i do browaru wjechałam już sama, cykliści stali z rowerami pomiędzy nogami przed biurem z napisem:

GDZIE SIĘ PIWO WARZY,
TAM SIĘ DOBRZE DARZY!
I oto wybiegł Francin, a za nim trzy członkinie towarzystwa miłośników miasta, wskazujące mnie obu rękoma.

- Co się stało z twoimi włosami? - spytał Francin z piórem ze stalówką redis numer trzy w drżących palcach.

- Mam je tutaj - odpowiedziałam i oparłszy rower o ścianę, podniosłam sprężynę bagażnika i podałam mu te dwa ciężkie warkocze.

Francin włożył pióro za ucho i zważył w dłoni te moje martwe włosy, i położył je na ławeczce. A potem odpiął pompkę od ramy mojego roweru.

- Mam dętki wystarczająco napompowane - powiedziałam i ze znajomością rzeczy dotknęłam przedniej i tylnej opony.

Francin jednak odkręcił wężyk od pompki.

- Pompka jest także w porządku - dodałam nic nie rozumiejąc.
A Francin skoczył nagle do mnie, przegiął mnie przez kolano, podniósł mi spódnicę i zaczął mnie smagać po tyłku, a ja zdrętwiałam na myśl, czy aby włożyłam czystą bieliznę i czy się umyłam, i czy jestem dostatecznie odsłonięta. Francin smagał mnie wężykiem, cykliści z zadowoleniem kiwali głowami, a trzy członkinie towarzystwa miłośników miasta patrzyły na mnie, jakby zamówiły sobie satysfakcję.

W końcu Francin postawił mnie na ziemi, opuściłam spódnicę, Francin był piękny, nozdrza mu drżały zupełnie tak samo, jak wówczas, kiedy poskromił spłoszone konie.

- Tak, moja panno - powiedział - zaczniemy nowe życie!

I schylił się, i podniósł pióro ze stalówką numer trzy z ziemi, po czym przykręcił wężyk do pompki, a pompkę wcisnął w klipsy umocowane na ramie mojego roweru.

Wzięłam tę pompkę i pokazując ją cyklistom powiedziałam:

- Tę oto pompkę kupiłam w firmie Runkas przy ulicy Bolesławskiej..."
Cudowne teksty do delektowania się, tylko palce lizać.

Pozornie senne miasteczko tworzy mozaikowy obraz powiatowej pani Bovary vel Venus Botticellego, której oryginalność, niekonwencjonalne zachowanie z afirmacją życia i włosy, dają władzę i afrodyzjak, szwagier Pepi, którego głos dudni niczym grzmoty wodospadu, i mąż w/w niewiasty, konserwatywny, stateczny małżonek, profesjonalny i kompetentny kierownik browaru, i w jednej osobie prezes zarządu browaru i doktor Gruntorada, który swoim spokojem i poetyckością wprowadza magiczny realizm, któremu ulegamy pod wpływem niezwykłych wydarzeń i humorowi (radio, gramofon,samochód,zelektryzowanie miasteczka z akcją na kominie browaru, kult krwi, zakup elektrod do stymulacji, wyjazdy motocyklem z akcesoriami, symbolizm artystyczno-erotyczny) nieszablonowych postaci i bogactwie barwności języka i środków wyrazu, zmierzchu pewnej epoki które zastosował wobec nas Bohumil Hrabal w kulminacyjnej scenie postrzyżyn.

Nieodłącznym elementem lektury jest zobaczenie filmu z doskonałą kreacją Magdy Vasaryovy, która urokiem osobistym, uśmiechem, naiwnością, niewinnością, prostotą, szaleństwem, poszukiwaniem ikry życiowej, niebezpieczeństwem, adrenaliną czerpania garściami z życia, łapczywością i zachłannością, afirmacją życia i ludzi tworzy niezwykły obraz czasoprzestrzeni. Czego dotknie się Maria nasyca pierwiastkiem piękna, dobra, uczucia. Otoczenie i bezwarunkowa miłość męża, który ze stoickim spokojem tłumaczy i uściśla pojęcie przyzwoitej i statecznej kobiety, wciela w życie różne rozwiązania i z desperacją szuka pokładów szczęścia i miłości, aby utemperować nieokiełznany charakter Marii, do tego nie pomaga brat Pepi...i kto marzy aby żona była Łazarzem, a brat przestał krzyczeć...
Pepi to protoplasta współczesnych "pabitele", ale odchodząca epoka człowieka, który ma dar snucia niezwykłych opowieści, niczym ze szkatułki wyjmowanych i niekończących się, dotyczących różnych dziedzin i sfer życia. Opowieść powstaje przy bursztynowym napoju z pianką i grupie słuchaczy. Pepi miała dar opowiadania podparty donośnym głosem, który rzeczywiście przy kufelku piwa zjednywał mu duże grono słuchaczy...nie wiedzieć czemu taki fenomen zaistniał w naturze...

Browar w Nymburku bardzo szczyci się z relacji tuziemca i literata - Bohumila Hrabala. Warzone tam piwa nazywane są imionami bohaterów książki, każda etykietę zdobi podobizna samego Hrabala.
„I tak poznałem wszystkie procesy, jak z jęczmienia powstaje słód, wszystko to pachniało, a ja, ogromnie szczęśliwy, przechodziłem mostem łączącym słodownię z warzelnią, i ogromnie się dziwiłem, jak się piwo warzy w wielkich miedzianych kadziach” – przed prawie dwudziestu laty wspominał Bohumil Hrabal w Kersku nieopodal Nymburka, gdzie do dziś stoi dom letniskowy pisarza.
Obecnie browar w Nymburku do postaci wielkiego pisarza nawiązuje nie tylko poprzez etykiety i nazwy piw: Doktorova 8°, Postřižinské výčepní, Pepinova desítka czy Francinův ležák. Internetowy adres browaru to oczywiście postriziny.cz. Hrabalowi poświęcona jest także wyjątkowa tablica pamiątkowa, umieszczona na ścianie browaru kilkanaście centymetrów nad ziemią. Informację, iż w latach 1919-1947 w nymburskim browarze mieszkał pisarz Bohumil Hrabal poprzedza motto – cytat z jednej z jego pełnych autoironii wypowiedzi: „Ja nie chcę żadnej tablicy pamiątkowej, ale jeśli już, to na tej wysokości, gdzie sikają psy”.


Świat, który odszedł i za którym tęsknimy, za ludźmi tej epoki, za doskonałymi hasłami reklamowymi piwa, muzyką i dekadencją.

ocenił(a) film na 7
nemezis1212

Erudycyjnie i merytorycznie trafiona wypowiedź, choć o filmie tu niewiele. Jestem Ślązakiem, do Czech mam kilkanaście kilometrów, więc te i podobne klimaty znam od dawna. W wielu obrazach (z hrabalowych opowieści) znajduję zapamiętane sceny z dziadkiem Franciszkiem i babcią Anną. Szkoda że nie mam pabitelnego talentu.

ocenił(a) film na 10
Krzypur

Dziękuję Krzypur, pięknie to ubrałeś :)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones