Mam awersę do westernów kręconych przed 60-tym rokiem (choć kilka zyskało moją sympatię), a do meksykańskich z tego okresu, szczególnie.
Nie wiem nie przemawia to do mnie. Wszystko takie ugrzecznione, wymuskane.
Fabuły nie pojąłem całej, ale tym razem chodzi o szlachtę, ziemiaństwo i chłopów. Taka ludowa opowieść o niesprawiedliwości i genezie powstań. Oczywiście wątek romantyczny. Zdaje się, że bogata panna zakochała się w kimś z ludu.
W końcu "kapeluchy" buntują się. Nadchodzi czas podejmowania decyzji.
Taki pierwowzór późniejszych "rebeli" spod znaku Spaghetti.
25% filmu oczywiście zajmują wszelakie pieśni od tych gitarowych ballad do patetycznych rewolucyjnych.
W mojej wersji, ostatnie 15 minut pokolorowane. To miło.
Może moja ocena zbyt surowa, ale co poradzę. Nie strawiłem i tyle.