Nic ciekawego, lekko zwyrodniałe dzieło i nudny. Nie było tam też nic śmiesznego, może tylko tekst jakiegoś gościa, że "różowe flamingi" są lepsze od "Szeptów i Krzyków", to było dobre. "Salo czyli 120 dni sodomy' to dopiero zwyrodniałe arcydzieło, pełne odchodów i nienawiści ludzkiej, polecam.
Napisałem to już w innym temacie, ale jestem zmuszony się powtórzyć - nie jest tak jednoznacznym i oczywistym stwierdzenie, że "Salo" jest filmem bardziej obrzydliwym niż "Różowe Flamingi". Ani też zwyrodniałym - Salo w dzisiejszych czasach już tak nie szokuje, jedynie sceny jedzenia odchodów, mogą przyprawić kogoś o mdłości :P Cała reszta - czyli dużo seksu, głównie homoseksualnego, nie jest już niczym szokującym czy obrazoburczym. Tym bardziej, że stosunki te, nie są w "Salo" do końca pokazane. [SPOILER] Tutaj natomiast mamy takie "perełki" jak stosunek "matka + syn" okraszony wyjątkowo dziwnymi zdaniami, kręcący się odbyt, upośledzona matka plująca jajkami czy seks z kurczakiem. Jeżeli chodzi o zwyrodnienie estetyczne "Flamigni" moim zdaniem wygrywają.
Jeżeli chodzi o zwyrodnienie ideologiczno-filozoficzne to trudno te filmy porównywać - Salo na podstawie powieści Markiza de Sade, jest specjalnie stworzone jako dzieło w pewien sposób refleksyjne. Flamingi podchodzą do tematu żartobliwie, więc refleksji na temat człowieczeństwa trudniej się tu doszukać. Jedyne co mi wpadło w oko, to sam fakt pochodzenia "zwyrodnienia" w obu filmach: w Salo jako popuszczanie wodzy najmroczniejszym instynktom i fantazjom libertynów, tutaj jako chęć sławy i uzyskanie tytułu bardziej obrzydliwego człowieka. Można więc dyskutować, które podejście jest bardziej zepsute i zwyrodniałe ;>