Jeden z najlepszych filmów Kurosawy i mój osobisty faworyt w jego filmografii, choć wielu jego filmów jeszcze nie widziałem. Ogrom i rozmach tego filmu powala zarówno pod względem estetycznym jak i merytorycznym. Klasa sama w sobie.
Nie da się zaprzeczyć, że arcydzieło.
Bardzo, najbardziej z całego filmu, podobała mi się scena niemej rzezi przy niezwykle przytłaczającej muzyce.
Jednakże film, w przeciwieństwie do innych Kurosawy, jest bardziej od nich męczący. To bite 3 godziny, a trwający tyle "Siedmiu samurajów" oglądało się z większym zainteresowaniem, jak dla mnie.
Ja nawet nie wiem kiedy zleciały te 3 godziny, a oglądając Samurajów mniej więcej o tej samej porze (czyli w nocy) zasnąłem :P
Film genialny, w czym spora zasługa Szekspira ;)
Wg mnie siedmiu samurajow to dobry film ale Ranowi nie dorownuje na zadnej plaszczyznie. Uwazam, ze jest to najwybitniejsze dzielo kurosawy, zrobione z wielkim rozmachem(najdrozszy japonski film jaki do wtedy powstal).
Mnie ten film po prostu wbil w fotel.
Bez dwóch zdań arcydzieło, ale Ran niestety, tak jak wszystkie nowsze dzieła Kurosawy, ma jedną wadę - brak choć jednego z wielkiej dwójki aktorów grających wcześniej w jego filmach.. Wiadomo o kim mowa.
Ale za to jest niezrównany, szalony Tatsuya Nakadai. W "Straży przybocznej" był przeciwnikiem Mifune, tutaj on rządzi w filmie. Wspaniały aktor.
Samuraje podobali mi się, ale w porównaniu do "Ran" to film wręcz słaby. "Ran" jest bowiem arcydziełem czystej wody. I to zarówno pod względem wizualnym jak i intelektualnym. A ostatnia, symboliczna scena... geniusz. Dawno nie widziałem tak znakomitego filmu. Ocena oczywiście 10/10...
Popieram Was, film jest doskonaly w zasadzie pod kazdym wzgledem. Jest oszczedny, nieefektowny, momentami niemal nieznosny w swojej powolnej narracji (nie zebym sie nudzil, ale wiekszosc tzw. niedzielnych widzow mialoby wielkie klopoty z dotrwaniem do konca). Dwie najlepsze sceny, to zdobycie zamku krola w takt muzyki, z wylaczeniem efektow dzwiekowych oraz ostatnia, symboliczna z opadaniem podobizny Buddy (?) z wysokiej skaly. Bez watpienia, pod wzgledem artystycznym to jeden z najlepszych filmow lat 80. w ogole.
Nie no, "nieefektowny" to nie jest właściwe słowo. Film ma niesamowity rozmach (był jednym z najdroższych obrazów japońskich), jest barwny i widowiskowy, a przecież na motywach króla Leara spokojnie można było zrobić kameralny dramat intryg rodzinnych, rozgrywający się w kilku wnętrzach pomiędzy kilkoma postaciami. Szczególnie w przypadku Japonii.
Również narracja przez większość czasu wcale nie jest powolna - dzieje się bardzo dużo, a intrygę trzeba śledzić uważnie, żeby się troszku nie pogubić (kolory pomagają rozróżnić stronnictwa;).
Jeśli coś razi zachodniego widza, to raczej teatralność niektórych scen i generalnie aktorstwa.
Nie znam się aż tak, jednak odnoszę wrażenie że Kurosawa celowo poszedł w kierunku widowiskowości, żeby przyciągnąć widzów i pozwolić im wytrwać przez te 3 godziny. Ale sprzedaje im w takiej otoczce coś znacznie ciekawszego, niż zwykły historyczny wysokobudżetowiec.
Nawiasem mówiąc, jeśli komuś podobał się SAM ROZMACH japońskiej batalistyki, to najlepszy pod tym względem jest http://www.filmweb.pl/film/Niebo+i+ziemia-1990-37602