PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=31670}

Tam, gdzie rosną poziomki

Smultronstället
7,9 32 028
ocen
7,9 10 1 32028
8,4 32
oceny krytyków
Tam, gdzie rosną poziomki
powrót do forum filmu Tam, gdzie rosną poziomki

Ja się wybiorę na pewno.
Szkoda, że przegapiłem "Siódmą pieczęć" w zeszłym tygodniu...

http://www.odra-film.wroc.pl/index.php?
option=com_content&task=view&id=1145&Itemid=154

ocenił(a) film na 10
kendo777

Byłem na Siódmej Pieczęci i nie porwała mnie niestety. Dzisiejszy seans jednak jak najbardziej na plus - co ciekawe sporo osób było. No i co najważniejsze to sam film genialny. W przyszłym tygodniu "Milczenie", zapewne też się wybiorę.

PAN EM

Sporo osób - to prawda. Ok 80-100 tak na oko. Poziomki cudowne, rewelacyjny film!
Bardzo mnie ucieszyło wprowadzenie do filmu (miłe zaskoczenie), nieco mniej skrzypiące fotele (które jednak miały swój klimat;-)) i zbyt ostre lampki na schodach. Poza tym byłem przygotowany na wydatek 15 zł za bilet a skończyło się na 8 zł, to także niezły dodatek (choć nie najważniejszy). To tyle jeśli chodzi o całą otoczkę.
A sam film to niemal arcydzieło. Kompletny pod (niemal) każdym względem: aktorstwo, praca kamery, fabuła i przede wszystkim dialogi. I teraz wyjątek: muzyka. Dla mnie muzyka filmowa jest niesamowicie ważna a po wyjściu z kina nie pamiętałem żadnego motywu muzycznego z Poziomek (a to źle), dlatego na razie 9 a nie 10 (plus serduszko;-)).
Za tydzień obecność obowiązkowa.

kendo777

A i jeszcze pytanie: Ile osób pojawiło się w kinie na "Siódmej pieczęci"?

kendo777

Było mniej więcej tyle samo, co na poziomkach.

Edit: Czyli 2-3 razy więcej niż normalnie na dkfie, kiedy grają mniej znany film.

ocenił(a) film na 10
fyncman

Wydaję mi się, że było trochę mniej - udało mi się usiąść w środku sali, na dolnych rzędach, a tym razem wszystko było zajęte i musiałem zasuwać na górę, podobnie jak i kolejne osoby, które przyszły po mnie.

Zgadza się normalnie na DKF-ach jest mniej osób, czasem dużo mniej. Na Fellinim była spora różnica jeśli chodzi o frekwencję - w tym negatywnym ujęciu, także nie do końca chyba ma tu znaczenie czy film/reżyser są znane, bo Fellini to wszakże absolutna czołówka i nazwisko znane niemal wszystkim. Raczej stanu takiej sytuacji upatrywałbym się w gustach wrocławskich gości DKF-u. Po prostu sporo osób jak widać ceni sobie bardzo twórczość Bergmana.

ocenił(a) film na 10
kendo777

Czas napisać kilka słów o Poziomkach, bo film rzeczywiście genialny i ja dałem mu z pełnym przekonaniem 10/10.

Jak zwykle u Bergmana wielka precyzja i dbałość w ukazaniu panujących związków międzyludzkich. Nie ma tu mowy o dosłowności i jednoznaczności, również to o czym wspominał Pan Jacek w preludium do filmu - Bergman nie komplikował, nie igrał z formą przekazu używając form takich jak marzenia senne, czy retrospekcje - jakby uprzedzając i informując odpowiednio widza, o tym z czym ma do czynienia. Już sama tematyka filmu i poruszane w niej problemy są na tyle złożone, że w oparciu o rozważanie na ich temat Bergman w bardzo klarowny, a zarazem niebanalny sposób budował fabułę, a co za tym idzie poruszaną problematykę.

Kolejną kwestią jest symbolika, która w przypadku Poziomek jest tyleż trafna, dobra, co zasadna. W Siódmej Pieczęci symbolika też miała ogromne znaczenie, jednak wydawała mi się niekiedy formą sztucznie wzbogacającą. Nawiązując do Twojego zarzutu odnośnie muzyki to wydaje mi się, że Bergman z założenia chciał by muzyka jedynie komponowała się z filmem, ale w żaden sposób nie narzucała się widzowi i była jedynie tłem dla wydarzeń na ekranie - rozumiem jednocześnie Twoje stanowisko, bo wszak dobra muzyka potrafi niesamowicie poprawić odbiór obrazu. Pytanie jednak czy w Poziomkach takich zabieg był konieczny i pożądany? Nie sądzę. Według mnie muzyka i co może ważniejsze afonia, spełniły swoją rolę - były tłem dla wydarzeń i w pewnym stopniu uwypuklały pustkę, ciszę, głębię podróży, która była de facto podróżą po własnym życiu, podróżą w głąb siebie.
Zdjęcia, gra aktorska, praca kamer - bez zarzutu.

Zahaczyłem trochę o fabułę, więc kilka moich spostrzeżeń co do poruszanej problematyki i użytej symboliki. Zaznaczam, że będą SPOILERY, także jeśli ktoś nie oglądał, to niech nie czyta dalej.
W moim odczuciu film poruszał jedną z najważniejszych kwestii w życiu człowieka - autorefleksji i swoistego podsumowania dla swojego życia, którego w symbolicznej podróży dokonał Profesor. Kluczowym elementem, który już od samego początku filmu, niejako informuje nas o czym będzie mowa jest scena snu Profesora. Wielu interpretowało puste ulice, brak wskazówek zegara, dzwon, trumnę - jako analogię do śmierci. Ja jednak miałem nieco inne odczucie w trakcie seansu - pustka ukazywała rzeczywistą pustkę emocjonalną w życiu Profesora, brak wskazówek zegara nie informował w moim przekonaniu o tym, że jego czas kolokwialnie mówiąc wybił, bo wtedy wskazówki zatrzymały by się na danej godzinie jako symbol tego, że dla Profesora była to ostatnia minuta, sekunda życia i czas jakoby stanął w tym miejscu, podobnie jak serce. Wskazówki jednak znikają, co w moim przekonaniu nie dowodzi tego, że zegar nie działa. Czy też czas stanął. Zegar chodzi, a brak wskazówek na zegarze oznacza w pewnym sensie całkowitą dewaluację znaczenia czasu dla osoby Profesora. Każdy jego dzień wygląda podobnie, dawno już zatracił sens istnienia, a jego życie jest w zasadzie niezależne od czasu, niezależne od pory dnia - jest puste, nic nie znaczące, bezrefleksyjne. To co mogło wskazywać o tym, że tętni w nim życie wypaliło się już dawno i czas w tym wypadku nie odgrywa dla niego roli, bo duchowo jest już martwy. Należy również zauważyć, że zegar bez wskazówek pojawia się znów i to już nie w śnie, a w rzeczywistości podczas spotkania Profesora z Matką. Matka również nie umarła, ale czas dla niej w pewnym sensie przestał mieć znaczenie. Sama zresztą mówi coś w rodzaju - "Mam tylko jedną wadę - nie umieram".

Kolejna kwestia to kukła w której jajko z wymalowanymi rysami twarzy zastępuje głowę. Kukła jest krucha a po upadku niemal natychmiast wylewa się z niej zawartość. W tym wypadku jajko mogło symbolizować niejako życie, które w przypadku Profesora stało się puste. Druga myśl, która nawiedziła mnie to symbol jaja zamiast głowy jako pewnego rodzaju patos - potocznie zresztą mówi się jajogłowi - o ludziach nauki. Profesor był właśnie takim "jajogłowym".

Następnie scena gdy wóz wiozący trumnę traci koło, a sama trumna wypada na ulicę i otwiera się. W pewnym sensie zakwalifikowałbym to jako symbol tego, że choć śmierć jest blisko i należy o niej pamiętać, to tym razem jednak Profesorowi jeszcze się "upiekło". Ot zwykły przypadek jak to w życiu zadecydował o tym, że karawana nie dojedzie na miejsce i nie dokona się pogrzeb Profesora. Trumna się otwiera i ciało Profesora z trumny łapie rzeczywistą postać profesora za rękę, co zdaje się nam mówić, o tym, że jest to prośba o pomoc. W tym momencie Profesor się budzi i niezależnie jakie ma odczucia, postanawia dokonać podróży po własnym "ja" i po własnej przeszłości, która w tak znaczącym stopniu ukształtowała przecież teraźniejszość i kształtuje każdy kolejny dzień profesora.

O symbolicznym wymiarze samej podróży i jej "przypadkowych" uczestników pisało tu już sporo osób, więc pozwolę sobie ten temat pominąć, z jednym wyjątkiem - tytułowe poziomki zdają się mieć kluczowe znaczenie dla ŻYCIA profesora, to właśnie scena w której młoda kobieta - dawna miłość Profesora rozsypuje niechcący poziomki jest w moim odczuciu kluczowa dla późniejszego życia Profesora. Symbolizuje utratę czystości, uczciwości dziewczyny - poziomki przecież rozsypują się na skutek próby pocałunku pomiędzy nią a jej adoratorem - bratem Profesora.

Co szczególnie urzekło mnie w tym filmie to genialne połączenie wysublimowanego poczucia humoru i swoistego "optymizmu", który przewija się przez motyw podróży z tą przygnębiającą refleksją i ciężkim, trudnym zadaniem do wykonania jakim jest podsumowanie swojego życia i próba spojrzenia na nie z perspektywy czasu i z perspektywy ludzi, których w życiu dane było spotkać. Istnieje bowiem krucha granica dobrego smaku, gdy w filmie o tak poważnej tematyce łączy się elementy humorystyczne. Tu jednak Bergman podołał w 100%, czego w przypadku Siódmej Pieczęci powiedzieć nie mogę. Humor nie razi, jest jednak elementem wypełniającym samą fabułę, historię podróży. To ważne, bo wielu widzów zarzuca, że filmy Bergmana są po prostu NUDNE. Jest to co prawda dość spore nadużycie z ich strony, ale faktem jest, że prócz ważnej problematyki oraz treści i formy danego działa, ważne jest by fabuła była tak prowadzona, by odbiorca ani na chwilę nie tracił "więzi" z filmem. To się Bergmanowi w Poziomkach udaje w pełnym wymiarze.

Zakończenie również dość nietypowe, ale to chyba dobrze, ukazało pewną gorzką prawdę o tym, że czasu nie cofniemy i pewnych rzeczy niestety zmienić się nie da - to pokazuje jak ważne dla naszego późniejszego życia są z pozoru nieistotne decyzje i zdarzenia z przeszłości. Puenta jednak nie popada w żaden patos i jedynie pesymistyczne zabarwienie - pokazuje przecież, że Profesor był wstanie zjednać sobie swoją synową, zmienić jej stosunek do niego, nie był natomiast wstanie zmienić wielu innych rzeczy, ale podjął próbę refleksji, podróży po zakamarkach swojej pamięci i niejako odniósł sukces, czy pełny? Nie sądzę, bo chyba nigdy w życiu nie ma momentu w którym moglibyśmy być ze wszystkiego zadowoleni w życiu. I można mieć całkowitą pewność, że jeżeli i my podejmiemy taką refleksję na starość, to nie będzie ona klarowna i jednoznaczna.


PAN EM

Jak myślicie, o co chodziło w scenie z egzaminem?
Jeśli dobrze pamiętam, w wizji Profesora mężczyzna oskarża go o złą diagnozę i śmierć żony...
To było małżeństwo, które o mało co nie doprowadziło do stłuczki. Czy Profesor popełnił jakiś błąd i mógł jako lekarz pomóc kobiecie z (?) depresją?
Ciekawa scena.

ocenił(a) film na 10
kendo777

Egzamin skojarzył mi się w pierwszej chwili z Sądem Ostatecznym. Jednak de facto nim nie był. Znów była to symboliczna próba podsumowania niejako swego życia - egzaminator podsuwa mu mikroskop - Profesor nic nie dostrzega, podobnie jak w życiu nie umiał dostrzec pewnych rzeczy. Później jest zdanie na tablicy - dobrze już nie pamiętam, ale zdaje się, że było coś o przeprosinach? czy też o żałowaniu? Nie mam filmu pod ręką, niemniej jednak Profesor nie rozumie tego zdania - co znów można postrzegać metaforycznie, nie rozumie co to znaczy przepraszać/żałować. Na koniec tej sceny mamy wizję w której Profesor razem z egzaminatorem przyglądają się scenie z dawnych lat w których żona Profesora z goryczą mówi, o tym, że jest t człowiek na tyle wyprany z uczuć i zimny, że nawet zdrada jego własnej żony go nie jest wstanie zranić/poruszyć. Co świadczyło o tym, że jego związek z żoną był beznamiętny.

Wrócę jeszcze do tego dlaczego egzamin choć przypominał to nie był Sądem Ostatecznym - kara jaka ma go spotkać (Profesora) za te przewinienia jest taka sama co zawsze - Samotność. Myślę, że można rozumieć to tak, że konsekwencją postępowania Profesora przez te lata jest samotność, która mu teraz towarzyszy. Za każde kolejne błędy w życiu Profesor płacił tym samym - samotnością każdego kolejnego dnia i dopóki żyje taką cenę będzie również płacił za teraźniejsze jak i przyszłe postępowanie, o ile go nie zweryfikuje - nie zweryfikuje swojego stosunku do ludzi, głównie tych bliskich.

ocenił(a) film na 10
PAN EM

tak jeszcze mimo chodem warto zauważyć freudowskie ujęcie tzw death drive zakorzenione w psychice jego rodziny - Matka, Profesor, Syn Profesora.

PAN EM

Czyli scena była tylko symboliczna? To, że występowało w niej AKURAT TO małżeństwo nie miało znaczenia? Bo mnie chodziło głównie o to konkretne małżeństwo, które najpierw pojawiło się w życiu profesora a potem w jego wizjach. Dlaczego oni? I dlaczego ta kobieta, która o mało co nie doprowadziła do stłuczki, pojawiła się w wizji i w niej zmarła (a za śmierć odpowiedzialny był niby Profesor). Tego konkretnie nie rozumiem.

ocenił(a) film na 10
kendo777

eee? tak jak pisałem nie mam filmu pod ręką, ale nie zanotowałem podczas filmu, żeby w śnie Profesora było to małżeństwo, które miało wypadek i z którym jakiś czas podróżowali. Zdaje się, że w śnie Profesora jest ukazana jego własna (zmarła) żona - retrospekcja jej rozmowy z kochankiem(?), któremu opowiada o tym co będzie kiedy Profesor się dowie...

PAN EM

Ja jestem prawie na 100% pewien, że to było to małżeństwo. Mężczyzna był we śnie egzaminatorem a potem jego żona...była martwą kobietą. Serio, tak to właśnie było.

kendo777

Aha, Tobie chodzi o tą kolejne scenę z żoną i kochankiem. Tak, to była żona Profesora.
Ale wcześniej, w czasie egzaminu pojawiła się ta kobieta z wypadku.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones