Z początku film przypominał mi trochę horrorową wersję sztandarowego dzieła Watersa. W filmie pojawiły się nawet różowe flamingi, więc aluzja bardziej oczywista być już nie mogla. Mamy tu rodzinkę chorych psychicznie redneków, reżysera - transseksualistę, który wciela się jednocześnie w postać "12 letniej dziewczynki" imieniem Beefteena, mamy prymitywny humor, obleśne, niesmaczne sceny i masę absurdu. Z czasem film zaczyna przypominać "Dom tysiąca trupów " Roba Zombie, a miejscami, głównie przez dekoracje, kojarzył mi się z filmami Dantego Tomaselli. Tanie gore, absurdalnie kretyńscy, przykro-śmieszni, skrzywiani, zdegenerowani bohaterowie, troszkę gore i tortur fizycznych i psychicznych, masa absurdów, pełno kolorów, niezwykłych megakiczowatych dekoracji, dziwacznych scen ... JEDNO WIELKIE ZWYRODNIALSTWO :D
realizacja jak na pozycje niskobudżetową nad wyraz przyzwoita i staranna. Na pewno nie dla tych co się samozwańczo nazywają "normalnymi". Sam przyznam, że coś jest ze mną nie tak, bo im dalej w las, tym bardziej po drzewach chcę mi się skakać, tzn im bardziej ten film zwyradniało, tym bardziej mi się podobał. A na koniec nawet czułem mały niedosyt - końcówka jak dla mnie zbyt ucięta. Jeśli czujecie, że gdzieś w Was drzemie dusza degenerata, że lubicie dziwactwa i niskobudżetowe połączenie sztandarowych hitów Johna Watersa i Roba Zombie brzmi dla Was dobrze, to polecam rzucić okiem.

A tak to wygląda:

http://img706.imageshack.us/img706/4932/bloodshed.jpg