Genialny film o miłości, wolności i jeszcze z przesłaniem moralno-światopoglądowym.
Mistrzowskie połączenie wizualizacji, muzyki, symboliki i oryginalnie przedstawionej ogólnie prostej fabuły (lecz z ciekawymi epizodami!), może nawet zahaczającej o film drogi. Np. w pustym "Tlenie" forma przerastała treść, a w "Urodzonych" forma extra uwypukla treść, nie jest nużąca, nierzadko zaskakuje! Świetne wstawki oraz flashbacki, bardzo wyraziste postacie. Niełatwy w odbiorze. 10/10. Czasami śmieszny, ale przeważnie tragiczny i smutny, nieraz wzruszający. Piękna historia, a film arcydzieło! A zdjęcia zakończyły się po 63 dniach! (I trochę, za przeproszeniem, pedalski ten opis wyszedł ;))
Aha, i nikt nie staje się mordercą po obejrzeniu filmu, chyba tylko człowiek już zdrowo pokręcony.
Nikt się nie staje mordercą po obejrzeniu tego filmu, bo mordercami się rodzimy.... :)
Film o wolności i miłości? Ciekawa interpretacja. A ja zawsze myślałem, że to o destruktywnej sile telewizji... :O
O tym oczywiście też. Ale zanim zaczęli prezentować destruktywny wpływ mediów zakochali się w sobie, Mallory uciekła na nockę, odwiedzała go w ciupie, Mickey "zerwał więzienne kajdany", pokonując/ujarzmiając przy tym tornado, odjeżdżając jako wolny jeździec ku swej ukochanej ;-)
A nam wszystkim, jako widzom się to podoba, co nie? I nie ważne, że mówi o bezsensownym mordowaniu i zadawaniu innym cierpienia. Przecież bohaterowie są tacy cool... Tak ładnie prezentują się na ekranie ich przygody :-)
Jak mówi jedna z postaci w filmie - "gdybym miał zostać seryjnym mordercą, byłbym taki sam, jak oni".
Tak jest! Powiedz szczerze, Tobie nie przemknęła taka myśl, żeby żyć tak bujnie i swobodnie jak oni, nie poczułeś kilka razy ukłucia zazdrości? :>
Jak oglądałem ten film po raz pierwszy kilkanaście lat temu to faktycznie poczułem coś na kształt podziwu dla głównych bohaterów. Tym bardziej, że prezentował bardzo nowatorski styl montażu a przeciwnicy głównych bohaterów byli nad wyraz obleśni.
Potem obejrzałem wersję reżyserską (nie ocenzurowaną) i w miejsce podziwu pojawiła się groza. Szybko się wtedy odkochałem :-)
A wystrugałeś dynie na hallowen? Widzę że film naprawdę porusza widza który wie że czarne jest czarne, i nic poza tym się nie liczy. . .
Sceny w sądzie, z braćmi-kulturystami? Były dobre, ale jakoś mi nie pasowały do całości. Może to przyzwyczajenie do kinowej wersji, a może były już n a p r a w d ę przejaskrawione, zbyt komiczne. Albo też za bardzo niszczyły wrażenie, że M&M są swego rodzaju buntownikami/mścicielami, którzy w filmach mogą zwykle robić co chcą, będąc "usprawiedliwionymi" przez narzucone im okoliczności.
Nie pamietam juz scen z sadu. Najbardziej w pamieci utkwily mi sceny buntu z wiezienia.
To prawda, bunt w więzieniu jest doskonale przedstawiony: wartko i przejmująco.
Sceny z sądu i z braćmi-kulturystami zostały wycięte, bo według Stone'a zwalniały tempo filmu.
I rzeczywiście, nie są jakieś porażające, mimo, że bardzo lubię sceny w sądach :)
Dzięki! Może trochę głupio o to pytać, ale czy masz ulubioną scenę? I dlaczego właśnie ta?
Nigdy sie nad nie zastanawialem bo ten film nie ma gorszych scen ale jak dla mnie scena slubu ma cos w sobie :-)
A jesli chodzi o najbardziej znaczaca to wywiad oczywiscie bo to moment zwrotny tego filmu.
Wywiad jest super, świetnie przemyślany. Wciąga, jest też okazją, aby przesłać widzowi przesłanie, który wali w czachę.
film absolutnie kultowy ... chyba najlepszy jaki widziałem
spłodziłem tu kilka tematów przez lata , gdzieś poginęły przywalone wypowiedziami dzieciaków od Segala
moja ulubiona scena a raczej ciąg scen ... kiedy Mickey wpada do celi Malory tam znęca się nad nią Scagnetti - krótka strzelanina i nagle obaj mają siebie na muszce ... Mickey blefuje i widząc iż Malory zbliża się do Scagnettiego podnosi broń , ta wbija mu coś w gardło ... wpadają sobie w objęcia i namiętnie się całują ... Gale komentuje to na żywo niczym z wenezuelskiej telenoweli , prezenterka telewizji jest tak wzruszona iż o mało się nie popłakała - w tym czasie Scagnetti z przebitym gardłem szamoce się w koncie - Malory bierze broń i pytając Scagnettiego czy dalej mu się podoba zabija go ... Gale odsuwa się instynktownie aby krew go nie pobrudziła ... jednocześnie pomaga kamerzyście tak aby nagranie ze strzału miało jak najlepszy kadr ...
ta scena to kwintesencja tego filmu kilka genialnych ująć pod batutą Stona
pełna alegorii , z mistrzowsko klimatyczną muzyką NIN
Bardzo dobrze opisane.
Dla mnie najlepsza jest scena w aptece, od początku do końca.
Często ją swego czasu oglądałem.
Lubię również sceny z flashbacków, zwłaszcza tę z ojcem Mickey'ego, kiedy mówi do niego ważkie słowa,
a potem strzela sobie w głowę ze strzelby.
I bardzo lubię filmy ze Stevenem Seagalem. He's my man! :)
No coż nieco dziwi mnie iż ktoś tak jak Ty identyfikujący się z Natural Born Killers ... filmem niesamowitym , genialnym i intelektualnie wybuchowym ...pisze iż bardzo lubi S.S.
czy można być fanem opery i disco polo jednocześnie ?
oglądanie filmów z Segalem uważam za nieco uwłaczające
wszystkie jego "dzieła" pochodzą od matrycy z trzech słów
"Segal załatwi wszystkich" ,,, a reszta to dekoracja
Pewnie, że można! Podzielam Twoje zdanie, że "Natural Born Killers" jest filmem niesamowitym, genialnym i intelektualnie wybuchowym (bardzo dobre porównanie!). Jest prawdziwą opowieścią, poruszającą serce i umysł.
Ale jednocześnie filmy z Seagalem dostarczają mi dobrej rozrywki, jednak nie pasjonuję się nimi ani ich nie uwielbiam. Nawet np. nie przyszło mi do głowy, aby je ocenić na filmwebie. To też tak jak z książkami: niektóre zapadają w pamięć, zmieniają nastawienie do życia (choćby tymczasowo), a o innych pomyśli się, że fajna, śmieszna, ale nic więcej. Nikt chyba też nie oczekuje od filmów z Seagalem czegoś więcej. Zwłaszcza od tych nowych, które nawet mi się nie podobają.
Swoją drogą chodzę (teraz z rzadka) do opery oraz mogę posłuchać na imprezie disco polo.
Ale znowu nie jestem fanem ani tego, ani tego.