Mam wrażenie, że o ile katastrofy które mnożyli Hughes/Ramis były tylko uszczypliwościami wymierzonymi w stronę marzeń ówczesnej klasy średniej, tak Daley i Goldstein po prostu sadystycznie znęcają się nad swoimi bohaterami. Nie do końca rozumiem ich poczucie humoru, epizod Charliego Daya, sceny z wnętrznościami krowy czy wymiotowaniem Applegate są mocno niesmaczne i każą zastanawiać się co siedzi w głowach "Sweetsa z Kości" i jego kolegi. Dużo też tutaj humoru opartego na przemocy, wydaje mi się, że R-kowa rewolucja która opanowała amerykańską komedię dekadę temu dochodzi już powoli do ściany w eksploracji granic wytrzymałości widza.
Za to całkiem nieźle wychodzi naszemu duetowi humor oparty na absurdzie, Helms jest pociesznym nieudacznikiem, a zamieszanie z albańskim cudem techniki potrafi sprowokować uśmiech na twarzy. Może to dobry prognostyk przed nowym Spider-Manem, wystarczy skrępować chamską fantazję Daleya i Goldsteina więzami kategorii PG-13.
Tam ta patologia i przekleństwa były uzasadnione a tutaj z normalnej rodziny reprezentującej klasę średnią zrobili coś patologicznego.