Kinowy seans Wielkiego Gatsby'ego wzbudził we mnie podziw wobec rozmachu i splendoru, choć razem z nim zjawiło się niemałe rozczarowanie sposobem ujęcia historii. Bo pomyślałem sobie wtedy, że to świetny materiał na film chwytający za serce i wyciskający łzy. Że przy tej historii dobrze byłoby pociągnąć nosem i chusteczką otrzeć oczy. Ale to było zanim przeczytałem powieść Fitzgeralda. Po tym wszystko stało się jasne. Nie marzyła mi się już pełna dramatyzmu i rozbuchanych emocji opowieść o parze nieszczęśliwie zakochanych. Nie chciałem wijących się z bólu kochanków, których los rozdzielił okrutnie i za nic nie chce połączyć. Uświadomiłem sobie, że interpretacja Baza Luhrmanna jest niezwykle trafna. Kiczowata, teatralna, przejaskrawiona i pompatyczna, ale trafna. Dopiero teraz pojąłem zamysł z jakim reżyser wykreował świat Wielkiego Gatsby'ego – bez emocji, bez drżącego głosu, bez przejęcia, a za to z fajerwerkami. Bo w tej historii wcale nie ma tragizmu. Są pieniądze. A ten kto je ma nie musi się o nic martwić.
więcej na blogspocie.
Uważam, że bardzo dobrze ująłeś ten film. Jest on zupełni inny od tych typowych historii kochanków- nie obrażając żadnego filmu :) nie było wielkiej rewelacji po tym filmie, ale bardzo mi się podobał. Pokazał coś, czego w filmach nie odnalazłam do tej pory (może to wynikać z ubogiej ilości seansów jakie obejrzałam :D ) Pragnę zwrócić również uwagę na ścieżkę dźwiękową, która mnie bardzo miło zaskoczyła. Podsumowując. Wielki Gatsby- bardzo dobry, godny polecenia :) Pozdrawiam ;)
p.s. mam ochotę przeczytać książkę!