Kolejny mocny film w dorobku kontrowersyjnego Wellesa, miał swą premierę po genialnym "Obywatelu Kane", dlatego miał wysoko postawioną poprzeczkę, by z czasem stać w jego cieniu, niezasłużenie... Początek filmu i narrator świetnie wprowadzają w klimat małego miasteczka, gdzie każdy wie wszystko o wszystkim i każdy zna każdego, szczególnie Ambersonów, arystokrację XIX wieku. Bękart George Amerson to "najnowszy" członek rodziny, który już w bardzo młodym wieku przejawia swe predyspozycje do bycia władczym, egoistą z nabrzmiałym ego - fantastyczna postać. Następnie miłosna intryga, zaraza piętnująca rodzinę oraz kara - dramat rodzinny najlepszego rodzaju. Historyczny kontekst, czyli m.in. wprowadzanie na rynek "powozów bez koni", dziś znanych jako samochody, czy plakaty z filmami Meliesa przed kinem to tylko jedne ze smaczków tego filmu. Nie sposób też zauważyć podobieństwa w przyszłych filmach wzorowanych na dziełach Wellesa, które miały ogromny wpływ na kino, by potem stać się niszowymi i zrównanymi przez krytyków z ziemią.
Studium zła? Hm... Chyba raczej nie. George jest zarozumiały, aż do przesady, ale to by było na tyle ,,złych" postaci w tym filmie. Zresztą sam George, nie jest przecież do końca złym człowiekiem, kocha przecież swoją rodzinę i Lucy, a jego postępowanie nie jest umotywowane złymi intencjami. Poza tym dlaczego nazywasz go ,,bękartem"? Był dzieckiem jak najbardziej z prawego łoża.