Poziom "Za garść dolarów", nic więcej. Leone osiągnął poziom stratosferyczny przy "Pewnego Razu na Dzikim Zachodzie" i niestety, oglądając coś po tym, trudno popadać w nadmierny entuzjazm...
To chyba "Dobrego..." nie widziałeś synek. "Na dzikim zachodzie" to kiła, a Charles Bronson powinien mi za oglądanie swojej mordy zapłacić. Nie mówiąc już o tych jałowych, naiwnych, sztucznych i do bólu tandetnych dialogach. Najsłabszy western Leone, a na pewno scenariusz. Prowadzenie fabuły do bólu nielogiczne, zwroty akcji wręcz ubliżające. Jedyne co trzymało mnie przy życiu to "dlaczego?" i akurat rozwiązanie było niezłe, no ale film trwał prawie 170 minut więc nie wybaczam.
Prawda, "Dobrego.." obejrzałem dopiero dzisiaj, nic to nie zmienia w mojej ocenie.
Cała trylogia opiera się bardziej na formie niż na fabule(swoją drogą, po kolejnych filmach lekko nużącej). Gdy zakończył przygodę z dolarami, postanowił wreszcie opowiedzieć jakąś historię(słusznie skorzystał z pomocy Bertolucciego) i odświeżyć obsadę. Wszystkim wyszło to na dobre.
Przyznam, że kolejność oglądania może mieć znaczenie w percepcji. Oglądając trylogię, po "Pewnego..." najzwyczajniej trudno mi się przekonać do tych filmów.
Oczywiście, że ma znaczenie - efekt pierwszeństwa. W "Dobrym" Leone osiągnął pełnię formy, skorzystał ze wszystkich wykorzystywanych wcześniej i później elementów, zapodał najwięcej dobrych tekstów, najlepsze żarty, najpełniejszy, wielowątkowy scenariusz z mnóstwem zwrotów akcji, właściwie do ostatniej sceny, aktorzy stworzyli najlepsze kreacje (Van Cleef pozamiatał już samą swoją "złą" twarzą), nagłe wrzucanie podpisów na cały ekran, co później tak kapitalnie wykorzystywał np. Tarantino i na koniec oczywiście najważniejsze: zdjęcia; przedłużane w nieskończoność zbliżenia, zwłaszcza w finalnej strzelaninie, suspens jak u Hitchcocka, coś co w "Dzikim zachodzie" nie zadziałało, tam te przeciągane ujęcia się dłużyły bez sensu i nawet nie ocierały się o ten klimat.
Fabuła? Akurat to chyba największa bolączka "Dzikiego zachodu"; ciekawi jedynie wątek Harmonijki czyli rozwiązanie. Aktorstwo tak samo; tylko Chayenne trzyma poziom, sama postać też wyraźnie stylizowana na "brzydkiego" z mocnymi naleciałościami filozofującego "dobrego" co właściwie całkowicie przyćmiło na ekranie Harmonijkę, którego w którymś momencie przestaje się dostrzegać. Ogólnie to popłuczyny po "Dobrym..." i nie ma się co specjalnie czarować zakrywając gustami. Po prostu Twoje zdanie jest średnio wymierne jak dla mnie, ale szanuję je mimo wszystko :)
PS. "Dziki zachód" dał światu za to coś nowego: kapitalny motyw przewodni - to takie jakby wycie kojotów, zna to chyba cały świat :D
PS 2. Bertolucci nic nie pomógł bo Mickey Knox zepsuł wszystko swoimi dialogami a la Klan.
Trylogia to jednak inna liga westernu, western na luzie. "Pewnego..." to już dużo cięższa fabuła, a jak klimat bardziej na poważnie, to i pewne rzeczy byłyby niewybaczalne w takim formacie.
Technicznie na pewno "Zachód.." nie jest przełomowy patrząc na wcześniejsze filmy Leone, ale całościowo jest dużo dojrzalszym dziełem(we wszystkich aspektach). I zdecydowanie można rozmawiać tutaj o gustach, bo o ile w swoim czasie "Dobry..." był już sporym sukcesem("Zachód..." nie), to jednak z perspektywy '11, ludzie dopiero teraz szerzej poznają ten drugi, i to on jest uznawany za jedno ze szczytowych osiągnięć gatunku i obok "Dawno temu w Ameryce" najlepszy film Leone.
Stąd oczekiwania(osobiste gusta odnośnie westernów) są tym co znacząco wpływa na oceny obu filmów. Licząc na powtórkę z Trylogii każdy sromotnie się zawodzi, w druga stronę to samo, bo otrzymuje autoironiczne, przerysowane i eklektyczne filmy.