Pamiętam szał na jego temat na początku lat 90-tych. Nie było gwiazdora większego od niego. Niestety później rynek się nasycił, a biedny Kevin tego nie zauważył - sądził, że może nakręcić każdego gniota i ludzie mu wybaczą. No i zdarzył mu się ten nieszczęsny "Wysłannik przyszłości". A przecież wcześniej, kiedy Kev grał w "Robin Hoodzie" juz dostawał sygnały, żeby nie przesadzać z ego.
Cóż, nadal lubię "Tańczącego z wilkami", wbrew powszechnej opini krytyków "Wodny świat" nawet mnie bawi, śmiałam się na "Robinie" (ale tylko dzięki Rickmanowi), "Nietykalni" nadal są świetni a na popołudnie spokojnie można polecić "Fandango". To w sumie niezły aktor, który nagle spadł z gwiazdorskiej pozycji i nie bardzo może się pozbierać. Kto wie, może nas jeszcze zaskoczy...