Po "Lady Hamilton" jeden film na kilka lat. Wiem, że bliższy był jej teatr, ale dziś sytuacja niewyobrażalna, żeby gwiazda tego formatu grała w filmie co trzy, cztery lata...
To kwestia podejścia do zawodu aktora, Daniel Day Lewis też gra raz na kilka lat, mimo że jest jednym z najlepszych aktorów wszechczasów.
Ja ogromnie boleję nad faktem, że film był przez Vivien traktowany tak po macoszemu. To najprościej w świecie kwestia gustu. Vivien wywodziła się z RADA, gdzie wpojono aktorom miłość do teatru, a film postrzegano raczej jako zło konieczne, które przynosiło dochody na sztukę wyższą - czytaj: teatr. Weźmy choćby nieudaną produkcję "Romea i Julii" z 1940 roku z Vivien i Olivierem - przecież na wyprodukowanie tego teatralnego niewypału wyłożyli oboje swoje gaże za role w "Przeminęło z wiatrem" czy "Wichrowych wzgórzach". Takie miała priorytety, choć ja bardzo tego żałuję, bo było mnóstwo ról, które niestety odrzuciła, a mogłaby zagrać fenomenalnie, jak to tylko Vivien Leigh potrafiła.
Vivien była ciężka w współpracy. Kłóciła się na planie, nie lubiła grywać w filmach. Na planie ,, Przeminęło z wiatrem'' zadzwoniła do swojego męża i wypowiedziała słowa: ,, „Kotku, mój kotku! Jak ja nie znoszę grania w filmach! Nie cierpię, nie cierpię i nigdy więcej już nie zagram w żadnym filmie!” Oprócz tego przechodziła powtarzające napady przewlekłej gruźlicy, jej zdrowie psychiczne nie trzymało się dobrze.