Recenzja filmu

Spectre (2015)
Sam Mendes
Daniel Craig
Christoph Waltz

Pożegnania nadszedł czas

"Spectre" jest podsumowaniem poprzednich trzech filmów, choć akurat najmniej naznaczył się "Quantum of Solace" – wg mnie jedna z najsłabszych części - i tylko wybrane fragmenty można brać pod
Na przestrzeni ostatnich 53 lat przez nasze ekrany przewinęło się sześciu Jamesów Bondów:Sean Connery,George Lazenby,Roger Moore,Timothy Dalton,Pierce BrosnaniDaniel Craig. Wszyscy, oprócz ostatniego aktora, prezentowali typowego wysokiego, niebywale przystojnego i męskiego bruneta o brązowych oczach, jaki był przedstawiany w książkachIana Fleminga. W szczególności pierwszy –Sean Connery– odzwierciedlał tego prawdziwego Agenta 007, przez co zapisał się w pamięci wielu miłośników tej filmowej sagi i każdy następny trafiał na tablicę i był szczegółowo porównywany do Szkota. Jakie było wielkie poruszenie, kiedy w połowie pierwszej dekady XXI wieku zadecydowano, że w rolę Bonda wcieli się osoba bardzo odrębna od tego kanonu. Otóż pochodzący z ChesterDaniel Craig, to niebieskooki blondyn, mierzący 178 centymetrów wzrostu, przez wielu uznawany za jednego z najbrzydszych brytyjskich aktorów ostatnich lat. Do dnia premiery „Casino Royale” krytycy tego pomysłu wieszczyli blamaż produkcjiMartina Campbella. Jak się okazało – zrobili to za szybko.CraigiCampbellwprowadzili swojego bohatera w nowy okres bondowskiej kinematografii. James Bond w wykonaniuDaniela Craigamiał pokazać widzom, że każdy mężczyzna może być takim agentem w służbie Jej Królewskiej Mości. Nawet facet o wyglądzie tępego osiłka, który może przestraszyć naszą babcię, w ciemny, jesienny wieczór. "Casino Royale", jak i następne filmy– "Quantum of Solace"i "Skyfall"– pokazały, że ta odważna decyzja producentów przyniosła korzystne skutki. Tej jesieni przyszła pora na czwartą i ostatnią – tak zapowiadał sam zainteresowany–ekranizację z udziałemDaniela Craiga– "Spectre".



"Spectre"jest podsumowaniem poprzednich trzech filmów, choć akurat najmniej naznaczył się "Quantum of Solace"– wg mnie jedna z najsłabszych części - i tylko wybrane fragmenty można brać pod uwagę. W "Spectre"Bond trafia na trop związany ze swoją przeszłością. Wbrew rozkazom M, decyduje się na własne śledztwo, aby wytropić źródło nieszczęść jego, jak i bliskich mu osób oraz zamachów, które nawiedzają świat w ostatnim czasie. Dzięki pięknej wdowie, po znanym przestępcy, Lucii Sciarrze (w tej roli Monica Bellucci), trafia na zebranie tajemniczej i niebezpiecznej organizacji SPECTRE. Jego celem jest jej zdemaskowanie. Na fotelu reżysera – podobnie jak w "Skyfall"– usiadł Sam Mendes. "Skyfall"w jego wykonaniu okazał się bardzo dobrym filmem. Wydawało się, że nie podoła następnemu zadaniu i będzie miał nie lada problem, aby "Spectre"utrzymać na takim samym poziomie, w szczególności, że nie będzie realizował następnych części przygód agenta 007. Trzeba stwierdzić jedno – Sam Mendes dał sobie radę.



Jak najbardziej, Sam Mendes podołał zadaniu, ale oglądając "Spectre", odniosłem wrażenie, że jednak ciut odstaje od "Skyfall", choć obie ekranizacje spokojnie oscylują na tym samym poziomie. Produkcja z 2012 roku miała w sobie dużą dozę tajemniczości. James, po wydarzeniach z "Casino Royale", był cały czas zimny w stosunku do kobiet, przez co one nie wnosiły zbyt wiele do filmu i widz miał prawo myśleć, iż Bond nadal pamięta o Vesper Lynd, choć w tym przypadku historia bardziej odnosiła się do jego dzieciństwa oraz tajemnicy związanej z ówczesną M, graną przez Judi Dench, oraz Raoulem Silvą, który w przeszłości był związany z MI6. W "Spectre"dowiadujemy się, że przed śmiercią, M zleciła głównemu bohaterowi wykonanie pewnej misji, którą krok po kroku realizuje, w tajemnicy przed obecnym szefem. I tu oczywiście wracają kobiety. Jedną z nich jest wcześniej wspomniana wdowa, Lucia Scarra. Monica Bellucci nie miała zbyt wielkiego pola manewru, ponieważ widzimy ją w zaledwie kilku scenach. To jednak nie przeszkodziło jej w udowodnieniu widzom, za co od wielu lat jest uważana za włoski symbol seksu, i że doprowadza facetów do wrzenia, a nawet skoku ciśnienia. Dojrzała, a zarazem piękna kobieta przypomniała nam, że chociaż Bond nigdy nie słynął z subtelności, to potrafi pocieszyć i rozluźnić osobę będącą w żałobie po mężu-złoczyńcy. Więcej kunsztu aktorskiego mogła zaprezentować młodsza o 21 lat Francuzka Léa Seydoux. Wcieliła się w rolę dr Madeleine Swann, powiązanej z jednym z dawnych przeciwników agenta 007. Dziewczyna – na początku dość niechętnie – decyduje się pomóc głównemu bohaterowi. Z biegiem czasu między nimi nawiązuje się na tyle duża nić porozumienia, dzięki której można porównać ją z największą miłością Jamesa Bonda, Vesper Lynd z "Casino Royale", w którą wcieliła się Eva Green. W tym przypadku muszę stwierdzić jedno – Seydoux nie dorasta swojej rodaczce do pięt i powinna zrobić jej masaż wybranej części ciała, np. zmysłowej szyi. Co prawda jej uroda oraz kruchość momentami pobudzają zmysły, patrzy się na nią jak na ideał kobiety (dla brytyjskiego agenta), ale nie wygląda tak zabójczo w sukni wieczorowej i przy niej Daniel Craig przedstawia się jako "ekspert ds. okazywania uczuć". Mimo że nie rzuca na kolana, to raczej zostanie zapamiętana jako "dziewczyna Bonda" i jej kariera nabierze jeszcze większego tempa.



W samych superlatywach mogę odnieść się do zdjęć. Fantastyczny Meksyk, majestatyczny Rzym, chłodna, ale piękna Austria, czy elegancki i nowoczesny Londyn, który wielokrotnie występował w bondowskiej sadze, ponieważ w stolicy Anglii oczywiście znajduje się siedziba MI6. Brakowało mi czegoś w rodzaju Stambułu i Szanghaju, ale nie ma co wybrzydzać. Trzeba zachwycać się przecudnymi widokami. Fantastycznie ogląda się Bena Whishawa jako Q. W "Skyfall"grał genialnie, ale widać było, że bada grunt. W "Spectre"już wiedział, jak ta rola smakuje i pokazał swoje umiejętności, dzięki czemu przypominał legendarnego Desmonda Llewelyna. Jego podejście świetnie wyglądało w relacjach z Jamesem Bondem – agent i jego Quatermaster zachowujący się jak stare, dobre małżeństwo (może dlatego, że Ben Whishaw prywatnie... ma męża). Pierwszy działa zbyt pochopnie, drugi stara się go utemperować, wchodząc w dyskusję i stosując typowe, angielskie docinki, lecz starający Jamesowi pomóc, nawet w najgorszych sytuacjach. Te ich relacje były wisienką na torcie "humoru". Nie przypominam sobie, abym przy poprzednich częściach filmów z Danielem Craigiem tyle razy uśmiechał się pod nosem, czy też słyszał śmiech na sali. Chyba te kobiety sprawiły, że agentowi 007 wyostrzył się żart. Dodatkowo nowy M, czyli Ralph Fiennes, mówiąc kolokwialnie - rozkręcił się. Dla niektórych szef MI6 to marudny sztywniak i służbista, ale kiedy grunt zaczyna palić się pod nogami jego, jak i jego pracowników, zapomina o etyce i przepisach. Robi wszystko, aby zapobiec szerzącemu się złu i Fiennes znakomicie to oddaje, mimo iż robi to w brytyjski sposób. Zaskoczyła mnie rola Dave’a Bautisty, wcielającego się w postać Hinxa. Znanego z wrestlingu Bautistę pierwszy raz miałem okazję oglądać w humorystycznej produkcji Marvela "Strażnicy Galaktyki", gdzie grał jednego z członków grupy, niejakiego Draxa. Tam pokazał, że wrestlerzy to również aktorzy i co prawda, jego rola była drugoplanowa, to miał sporo do powiedzenia. W "Spectre"praktycznie się nie odzywa. W tej sytuacji można porównać go trochę do Szczękiego, z czasów Rogera Moore’a, bo on też praktycznie się nie odzywał i wchodził w paradę Jamesowi, w najmniej oczekiwanym momencie. Hinx musiał wykonać pewne istotne dla akcji zadanie, więc słowa były zbędne. Zlecił mu je Franz Oberhauser, najważniejsza osoba w SPECTRE. Wcielił się w niego Christoph Waltz. Wydawać by się mogło, że to idealna osoba do bycia „czarnym charakterem”. I tak właściwie jest, ale bardziej podobał mi się, kiedy grał pułkownika Hansa Landę w "Bękartach wojnyQuentina Tarantino. Będąc niemieckim dowódcą zaprezentował nowoczesnego złoczyńcę z krwi i kości. Nie tylko pistolet w dłoni i kulka w łeb przeciwnikowi. Był człowiekiem, który na spokojnie, inteligentnymi zagrywkami stara się zawładnąć światem. W "Spectre"Waltz był również niezwykły, lecz nie rozkładał na łopatki swoją epickością i momentami sprawiał wrażenie jakby wił się jak piskorz. Chciał z tej roli wycisnąć jeszcze więcej, ale zabrakło mu argumentów, pomysłów, aby przeskoczyć Hansa Landę. Przez to jego Franz Oberhauser dostał rykoszetem i sprawiał wrażenie ucznia, a nie mistrza.



Po moich słowach można odnieść wrażenie, że mam duże zastrzeżenia do "Spectre". Skrytykowałem Léa SeydouxiChristopha Waltza, ale w pozostałych aspektach odniosłem się pozytywnie i w głównej mierze na to trzeba patrzeć, przed wybraniem się do kina na ten film. Naprawdę. "Bond 24"przypadł mi do gustu. Nie ziewałem, nie przysypiałem, nie zerkałem na zegarek, ani nie włączałem telefonu, aby zobaczyć, czy ktoś do mnie napisał. Przyjemnie spędziłem prawie 3 godziny, oglądając Daniela Craiga ostatni raz w roli Jamesa Bonda. Pożegnania nadszedł czas. Szkoda.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"This is the end hold your breath and count to ten". Tymi słowami zaczyna się utwór Adele"Skyfall"... czytaj więcej
Cokolwiek by pisać Jamesie Bondzie, z pewnością jest to postać ikoniczna, która na dobre zadomowiła się w... czytaj więcej
I cóż, to by było na tyle. Kapitalna sekwencja zerowa jest właściwie wszystkim, co "Spectre" ma do... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones