Recenzja filmu

Bridget Jones: W pogoni za rozumem (2004)
Beeban Kidron
Renée Zellweger
Hugh Grant

Więcej szczęścia niż rozumu

Jakiś czas temu usłyszałam słowo "przefajnować". Bardzo mi się spodobało, choć nie wiedziałam, w jakich sytuacjach będę mogła go używać. Z pomocą przyszli twórcy filmu <a
Jakiś czas temu usłyszałam słowo "przefajnować". Bardzo mi się spodobało, choć nie wiedziałam, w jakich sytuacjach będę mogła go używać. Z pomocą przyszli twórcy filmu "Bridget Jones: W pogoni za rozumem". Bo jest on przefajnowany. I zgodnie z zasadą, że lepsze jest wrogiem dobrego, działa to na niekorzyść filmu. Akcja zaczyna się pierwszego stycznia kolejnego roku. Bridget jest ze wzajemnością zakochana w Marku Darcym. Trochę podpuszczana przez przyjaciół, zaczyna szukać dziury w całym (on ma romans!). Gdy ją znajduje, to z pasją i uporem maniaka zaczyna rozrywać delikatną materię związku z Darcym. Jednocześnie do akcji włącza się Daniel Cleaver (były facet Bridget, związkofob, pracoholik, popapraniec emocjonalny), który dostaje pracę w tej samej stacji telewizyjnej co panna Jones. A ona zaczyna się zastanawiać, czego tak naprawdę pragnie. Życie udzieli Bridget kilku ważnych, ale jakże banalnych, lekcji, zanim będzie mogło dojść do obowiązkowego happy endu. Przefajnowuje Renee Zellweger. W pierwszej części była lekko zwariowaną, zabawną dziewczyną. W drugiej - zgodnie z jakąś dziwną zasadą "mocniej, szybciej, dalej" - jest czasem po prostu głupia, ciapowata, a chwilami wdzięku ma tyle, co ogromne majtasy, które zakłada. Odniosłam wrażenie, że Renee przygotowując się do roli, zamiast obejrzeć ponownie "Dziennik Bridget Jones" prześledziła obie części "Legalnej blondynki" (podobne głupawe miny, podobne potrząsanie dramatycznie małą torebeczką oraz podobny bieg na obcasach, ale tylko wtedy, gdy nie chodzi jak kaczka). Nie spodobały mi się też przefajnowane pomysły scenarzystów na rozwiązanie niektórych scen: choćby wątku Rebeki oraz tajlandzkiego więzienia. Rodem z amerykańskich filmów (Bridget, dla przypomnienia jest Brytyjką), pasują do bohaterki Helen Fielding jak pięść do nosa. Kroplą, która przepełnia czarę (goryczy? zażenowania?) jest paskudna animowana meduza i wizja nagrobku Bridget. To z kolei pasują bardziej do "Ally McBeal". Wszystkie te poprawki i ulepszenia, swoiste "amerykanizowanie" filmu jest dla mnie niepojęte. Zwłaszcza, że podrasowane sceny sąsiadują z świetnymi, parodystycznymi - vide bieg po łące, które swoją drogą do konwencji komedii romantycznej też pasują średnio. Jones ma dopiero 33 lata, lifting jej niepotrzebny. Ale są też plusy - świetne role Hugh Granta i Colina Firtha. Oraz kilka zabawnych dialogów i sytuacji. Ogólnie film jest lekki i przyjemny i gdyby nie był "za fajny", obejrzałabym go z przyjemnością. A tak, pozostaje mi tylko kolejna lektura książki oraz nadzieja, że Zellweger dotrzyma słowa i już nigdy nie przytyje kilkunastu kilogramów, by zagrać po raz kolejny Bridget Jones.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Hitem dwóch ostatnich lat, książką, która przebojem wdarła się na światowe listy bestsellerów,... czytaj więcej
Zaraźliwy chichot sympatycznej towarzyszki seansu filmowego nawet z przeciętnej komedii potrafi stworzyć... czytaj więcej
Faceci i jedzenie. Na punkcie tych dwóch rzeczy obsesje mają miliony zwykłych, szarych Angielek. Jedną z... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones