Recenzja filmu

Brudny glina (2011)
Oren Moverman
Woody Harrelson
Ned Beatty

Kolejny "Zły porucznik"

Dobre 20 lat temu Harvey Keitel wcielił się w postać zdegenerowanego gliniarza, stojącego (jak mu się w narkotykowo-pijackim widzie zdawało) ponad prawem. Jego niesławny "Zły porucznik" opiewał w
Dobre 20 lat temu Harvey Keitel wcielił się w postać zdegenerowanego gliniarza, stojącego (jak mu się w narkotykowo-pijackim widzie zdawało) ponad prawem. Jego niesławny "Zły porucznik" opiewał w szokujące po dziś dzień sceny, stanowiąc raczej zlepek wstrząsających i obrazoburczych motywów niźli godne polecenia kino. Niemniej film zyskał sobie szacunek w pewnych kręgach widzów, zapewne w dużej mierze dzięki otaczającym go kontrowersjom i świetnej roli Keitela, aniżeli dzięki faktycznej wartości produkcji.

W roku 2009 do kin zawitał remake "Złego porucznika" z Nicholasem Cagem w roli tytułowego wykolejonego i zaropiałego ramienia prawa. Co ciekawe, w tym przypadku skuteczniej udało się zobrazować typowy "kiepski dzień" (a raczej ich serię) pozbawionego kręgosłupa moralnego funkcjonariusza. Scenariusz był lepiej rozpisany, Cage dał wreszcie popis swoich przez lata systematycznie pogrzebywanych umiejętności aktorskich, kontrowersyjne sceny z poprzednika zostały zaś odtworzone, obeszło się zatem bez cenzury i sztucznego złagodzenia filmu, ku uciesze fanów pierwowzoru. Na dokładkę całość została skwitowana ciekawym, dwuznacznym zakończeniem, jakże różnym od oryginalnego, nadającym "Złemu porucznikowi AD 2009" własny, autonomiczny charakter.

W roku 2011 po raz kolejny postanowiono wziąć na tapetę motyw zepsutego do szpiku kości gliny. Tym razem główne skrzypce w produkcji odegrał Woody Harrelson (bodajże życiowa rola w "Skandaliście Larrym Flyntcie"), skupiając na sobie całą historię. Czy reżyser Oren Moverman poszedł o krok dalej w porównaniu do wcześniej wymienionych filmów, ukazując jeszcze głębszą moralną zgniliznę policjanta mającego stać na straży prawa, a nie być ponad nim?

Los Angeles, Miasto Aniołów. Szerząca się na ulicach przestępczości sprzyja obniżeniu progu moralnej akceptowalności. Nic zatem dziwnego, iż oficer Dave Brown (Harrelson), doświadczony w zawodzie glina, egzekwuje prawo wedle własnych reguł. Żadne przestępstwo nie jest zbyt małe, żadna kara zbyt surowa. Brown przed laty wsławił się zabójstwem domniemanego gwałciciela, stąd również dochrapał się niezbyt pochlebnego pseudonimu ("Rampart"). Tytułowy "Brudny glina" ciągnie żmudnie swą egzystencję, romansując w międzyczasie z dwiema eks-partnerkami, zaniedbując obowiązki rodzinne i wykonując w wątpliwy sposób swoją pracę. Sprawy przybierają jednak nieoczekiwany obrót gdy niespodziewanie Dave zostaje przyłapany na brutalnym pobiciu sprawcy wypadku samochodowego. Po publikacji kompromitującego materiału w telewizji, na głowę oficera spada lawina zdarzeń, włącznie z wyciąganiem brudów sprzed lat i groźbą przejścia na wcześniejszą emeryturę...

Przegadany, rozwleczony, za mało dosadny - te epitety najlepiej charakteryzują produkcję z Harrelsonem. Naprawdę ciężko widzowi uwierzyć w podłą naturę protagonisty gdy najgorsze do czego się ucieka to obicie policyjną pałą kierowcy, chwilę wcześniej z impetem wjeżdżającego w wóz Browna. Jeżeli reżyser (i scenarzysta w jednym) zdecydował się na przekazanie widzowi mrocznej historii zdegenerowanego stróża prawa, to czemu nie poparł jej żadnymi wbijającymi się w umysł scenami, mocno zapadającymi w pamięć? Zabrakło egzekwowania brutalności i kontrowersyjnych pomysłów z obu "Złych poruczników", zabrakło zepsucia, brudu i atmosfery beznadziei. Otrzymaliśmy kino z gatunku niby ambitnych, w których akcja toczy się leniwie, w głównej mierze poprzez średnio pasjonujące i niekoniecznie dobrze rozpisane dialogi. Moralnych rozterek oficera Browna także nie uświadczymy w zbyt dużej ilości, zatem jedyne co pozostaje widzom podczas seansu to śledzenie powolnej dekadencji bohatera odgrywanego przez Harrelsona, dekadencji ukazanej bez wzbudzana większych emocji, być może nawet lekko nużącej...

Inna sprawa to sama gra Harrelsona. W "Brudnym glinie" potwierdza swój talent. Dość powiedzieć, żeWoody Harrelson zrobił, co mógł, by wyciągnąć z postaci Browna jak najwięcej. Jego rola stanowi zatem najmocniejszy punkt produkcji.

Koniec końców, otrzymaliśmy kino mdłe, pozbawione pazura, wykastrowane z potencjalnych zalet (gdzie sceny bezpardonowej przemocy i wstrząsającego naginania prawa pod własne potrzeby?). Jedynie Harrelson ciągnie cały ten cyrk, bez wsparcia interesującego skryptu i mocnych scen jest to jednak syzyfowa praca. Mimo wszystko dla jego świetnej roli nie warto porywać się na seans "Brudnego gliny". Gdyby tylko Moverman wziął przykład ze "Złych poruczników" i wywindował całość o poziom wyżej. Nie polecam.

W telegraficznym skrócie: Harrelson jako pozbawiony skrupułów glina; bezjajeczna powtórka ze "Złych poruczników"; powolne tempo narracji i brak akcji grzebią w popiele świetną główną kreację.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Film prezentowany na 5. edycji festiwalu Off Plus Camery w Krakowie od razu wrzuca widza w sam środek... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones