Recenzja filmu

Wszystko, co kocham (2009)
Jacek Borcuch
Mateusz Kościukiewicz
Olga Frycz

Wszystko, czego nienawidzę

Każdy, kto choć odrobinę zna się na muzyce punk, kto choć liznął twórczości zespołów takich jak The Clash czy Sex Pistols wie, że, cytując klasyka polskiego rocka lat 80., "ta zabawa nie jest dla
Każdy, kto choć odrobinę zna się na muzyce punk, kto choć liznął twórczości zespołów takich jak The Clash czy Sex Pistols wie, że, cytując klasyka polskiego rocka lat 80., "ta zabawa nie jest dla dziewczynek". Niestety - Jacek Borcuch nie wziął sobie do serca ani zachodniego hasła "no future", ani bardziej swojskiej goryczy i wściekłości charakteryzującą polskich rebeliantów. Niestety - nie udało mu się opowiedzieć nawet angażującej emocjonalnie historii. A mogło być ciekawie.

Film Borcucha, gdyby ktoś postanowił go namalować zamiast nakręcić, byłby raczej statecznym pejzażem niż dynamicznym, kipiącym od emocji obrazem wielkiej bitwy. Widz wchodzi (lub przynajmniej powinien) w świat znajdującego się u progu dorosłości Janka. Janek (Mateusz Kościukiewicz), jak każdy porządnie wychowany polski łobuziak tamtego okresu, ma swoją grupę punk (WCK, czyli, jak potem wyjawi - Wszystko, Co Kocham), pali kiepskie, polskie papierosy (amerykańskie, podarowane przez kolegę, są nie lada rarytasem), od czasu do czasu pije z kolegami wódkę i ogląda się za dziewczynami. Jak wiadomo jednak, życie najczęściej jest bardziej skomplikowane i bohaterów filmu zaskakuje wprowadzony znienacka stan wojenny...

Brzmi jak materiał na dobry film o wchodzeniu w dorosłość w trudnych czasach? Niestety, muszę państwa rozczarować; a tych, którzy w jakikolwiek sposób identyfikowali się z punkiem rozczaruję podwójnie. Obraz Borcucha niewiele posiada z drapieżności opisywanego zjawiska, czy grozy opisywanych czasów. Jak pisał w jednym z felietonów Krzysztof Varga - jeśli grupa miałaby naprawdę odzwierciedlać wściekłość, z jaką tworzono muzykę punk, nazywałaby się prędzej niż WCK - WCN, czyli Wszystko, Czego Nienawidzę. Miłość w tamtych czasach i w tym wieku rzadko miała przecież, jak głosiło hasło reklamowe filmu, smak oranżady - prędzej był to smak taniej alpagi, tudzież napojów o jeszcze wyższej zawartości alkoholu. Otrzymaliśmy więc ni mniej ni więcej, jak film familijny o polskim punku (brzmi to trochę jak dokument przyrodniczy o masakrze w Darfurze); w dodatku, co gorsza, od czasu do czasu próbująca udawać niegrzeczną produkcję (patrz: dość nieporadne sceny erotyczne czy pojawiające się w niektórych momentach używki). Dzięki tym zabiegom film zaczyna przypominać wyperfumowanego, wypachnionego i wymytego syna z bogatej rodziny starannie układającego na czole kosmyki mające wyglądać na niedbałe, by udowodnić, jak bardzo jest fajny. Niestety - nie jest.

Dobrze, dobrze... Ale czy chociaż film sprawdza się jako "film familijny"? Czy można przynajmniej się odprężyć podczas seansu z butelką oranżady? Cóż, z racji tempa akcji filmu polecałbym od razu zaopatrzyć się w cysternę tego kultowego napoju. Obraz Borcucha nie należy wprawdzie do powolnych, ale zupełnie nie angażuje emocjonalnie. Bo i cóż z tego, że świetni Mateusz Kościukiewicz i Jakub Gierszał starają się jak mogą, by dźwignąć tę lukrowaną dekorację, skoro jest ona przyciężka, przewidywalna i bez polotu? Cóż po nich, gdy każdy kolejny zwrot akcji jest widoczny z co najmniej piętnastominutowym wyprzedzeniem, a każdy konflikt jest prosty i płaski psychologicznie? Niewiele.

Oczywiście, istnieje też kilka plusów. Wspomniana młoda ekipa aktorska, może oprócz średniej Olgi Frycz, radzi sobie doskonale; podobnie ma się rzecz, jeśli chodzi o starych wyjadaczy, Katarzynę Herman i Andrzeja Chyrę. Dobre, dopasowane do rytmu opowieści i grające zimnawymi barwami są również zdjęcia, większych zastrzeżeń nie można też mieć do montażu, kostiumów, scenografii czy nawet doboru muzyki "z okresu" (pomimo cukierkowości całego wątku muzycznego brzmi tutaj przecież najprawdziwszy Dezerter!). No i warto również wspomnieć, że występują tu zarówno urodziwe panie, jak i panowie; każdy będzie miał więc czym cieszyć oczy.

Niestety, to za mało, żeby utrzymać ten film na pewnym poziomie. Otrzymujemy więc ciężkostrawny i zaskakująco zimny produkt. Z wierzchem pokrytym lukrem o smaku oranżady.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Historie o kontrkulturze i wszelkiej maści kontestatorach są w polskim kinie rzadkością. Coraz rzadziej... czytaj więcej
"Wszystko, co kocham" to film bez zakończenia, bez puenty i bez rozwiązania. Obraz, który miał iść i... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones