Recenzja filmu

Zatrute pióro (2000)
Philip Kaufman
Geoffrey Rush
Kate Winslet

Posłuchajcie najbardziej niezwykłej historii, jaką opowiedziały ludzkie usta

Film jest opowieścią o człowieku, który dzielił francuską społeczność przez ponad pół swojego życia. Markiz de Sade (bo o nim mowa) przedstawiony jest tutaj jako więzień w szpitalu
Film jest opowieścią o człowieku, który dzielił francuską społeczność przez ponad pół swojego życia. Markiz de Sade (bo o nim mowa) przedstawiony jest tutaj jako więzień w szpitalu psychiatrycznym, którym zarządza młody ksiądz. Dzięki żonie, bohater żyje w otoczeniu wszelkich wygód. Za namową księdza przelewa swoje plugawe myśli na papier, który za pośrednictwem młodej służącej Maddy trafia w ręce drukarzy. Jego powieści rozchodzą się w gigantycznych nakładach, gorsząc francuskie społeczeństwo. Nie uchodzi to uwadze doradcy cesarza Napoleona, który wysyła do ”przypilnowania” Markiza starszego doktora. Mimo zakazów, de Sade nadal pisze, co prowadzi do dalszych, tragicznych w skutkach wydarzeń... Na początku konieczne jest przynajmniej pobieżne przybliżenie postaci samego Markiza. Żył w latach 1740–1814. Praktycznie od początku swojej pracy literackiej szokował pikantnymi scenami erotycznymi i niewybrednym dowcipem. To sprawiło, że niemal bezustannie prześladowany był przez władzę, do czego walnie przyczyniały się wszelkiego rodzaju prostytutki oraz kochanki pisarza, w tym... jego własna teściowa (opłacająca te panie). Takim sposobem trafił do więzienia, w którym spędził 27 lat życia. Reżyserii biografii francuskiego skandalisty podjął się Philip Kaufman, który nie ma w swym dorobku zbyt wielu filmów, był już nominowany do Oscara, otrzymał też kilkanaście innych nagród. I to być może sprawiło, że w nie jest mieszaniną wątków innych obrazów. Nie ma bieganiny po epizodach ani postaciach. Reżyserowi udało się skupić uwagę widza na głównej postaci filmu - Markizie. Bardzo zręcznie przeprowadza nas przez dwie godziny, sprawiając, że napięcie i dramaturgia obrazu rosną w odpowiednich momentach... Oczywiście, nie obyłoby się bez porządnego scenariusza, za który nominację do Złotego Globu otrzymał Doug Wright. Co więcej - autor ten jest twórcą pomysłu całego filmu, a także użycia utworów Markiza w filmie. Wywiązał się z zadania bardzo profesjonalnie. Nie zrobił z Markiza męczennika. Przedstawił go jako człowieka z krwi i kości - co prawda zepsutego, ale czującego, pełnego emocji, poszukującego w życiu czegoś naprawdę ważnego. Po otrzymaniu tak dobrego materiału należało znaleźć przyzwoitych aktorów. Tu pole do popisu mieli nie tylko odtwórcy kinowi, ale także teatralni, co nadaje filmowi podobny klimat do "Księgi Diny". Główna postać zepsutego do szpiku kości pisarza przypadła Geoffreyowi Rushowi. Zdobywca nagrody Akademii (za "Blask" w 1996) poradził sobie z rolą znakomicie. Po spekulacjach nad jego, według niektórych, niezasłużoną nominacją do Oscara za "Zakochanego Szekspira" znów pokazał, jak wielkim aktorem jest w rzeczywistości. Sprawił, że znana mi tylko ze słuchu postać perwersyjnego autora stanęła przede mną, w pełnej wyrazistości. Nadał Markizowi taką realność, że jego pierwowzór przestaje być już tylko odległym cieniem zmarłego przed ponad 200 laty człowieka. Jego kreacja na długo pozostaje w pamięci - m.in. dzięki bardzo sugestywnych scenach z Maddy czy podczas wystawiania sztuki ośmieszającej doktora. Rush tym razem w pełni zasłużył na nominację do Oscara. Moim zdaniem, to do niego powinna trafić statuetka. Russel Crowe zagrał solidną rolę, ale z pewnością nie włożył w nią chociaż połowy wysiłku pana Geoffreya. Również inni kandydaci do nagrody - jak chociażby Tom Hanks czy Ed Harris - mogliby garściami czerpać z kunsztu kolegi. Kolejne kreacje to przede wszystkim najwspanialsza Kate Winslet. Tą kreacją pokazała, że zadziorność Rose do dopiero wierzchołek góry lodowej i jej możliwości na tym polu. Maddy w jej wykonaniu jest ostra, ponętna, pełna erotyzmu. Wspaniale zagrała postać tak skrajnie różną. W jednej chwili przyprawia o zawrót głowy, w innej jest cicha i pokorna. W pamięć zapada scena, kiedy targuje się z Markizem o książkę oraz kiedy przekazuje powieść posłańcowi. Jednak najbardziej przykuwającą uwagę widza jest sekwencja - bardzo kontrowersyjna sekwencja - kiedy "wraz" z księdzem dają upust swemu gorącemu uczuciu. Gorące brawa za kolejną z rzędu znakomita kreację. Tylko gdzie chociażby nominacja do Oscara? Kolejną postacią, wyłaniającą się podczas oglądania jest oczywiście ksiądz Coulmier. Postać niezwykle dynamiczna. W tę rolę wcielił się młody Joaquin Phoenix. Tutaj również nie mogę nic zarzucić z wyjątkiem jednej chybionej sceny na końcu filmu. Jednak ogólnie rzecz biorąc, spisał się bardzo dobrze. Przyczepić się należy natomiast do Michaela Caine'a. Po tak dobrym aktorze należałoby się spodziewać czegoś więcej. Zagrał dobrze, ale... tylko dobrze. Tymczasem zabrakło w tej roli cynizmu i odrobiny więcej okrucieństwa. Kiedy jego żona znika - jego postać nic nie wyraża! Czułem w stosunku do tej roli pewien niedosyt. Oczywiście, film błyszczy jeszcze innymi wspaniałymi rolami. Aktorzy to z pewnością najmocniejsza strona. Każdy zagrał tak, jakby tego można oczekiwać (wyjątki - jak wyżej). Ale obraz broni się także ogólnie od strony stylistycznej i wizualnej. Wspaniała muzyka autorstwa Stephena Warbecka (Oscar za "Zakochanego Szekspira") idealnie pasuje do nastroju filmu. Podniosła, tajemnicza, miejscami nawet straszna i budząca niepokój - czyli taka jak sama postać Markiza. Nominacja do Oscara za scenografię dla Martina Childsa mówi sama za siebie. Oczywiście nie mogła się równać z tą z „Gladiatora”, bowiem nie kipi przepychem, ale nadaje filmowi niezwykły urok. Kolejna nominacja to kostiumy (Jacqueline West) - również godne uwagi. Nic nie można zarzucić montażowi, a dźwiękowi tak naprawdę niewiele. Reszty dopełniają piękne, a jednocześnie chłodne zdjęcia autorstwa Rogiera Stoffersa. Pomijając walory artystyczne obrazu, należy zastanowić się nad przesłaniem moralnym całego filmu. Owszem, jest tu mowa o różnego rodzaju "niegodziwościach" natury etyczno-moralnej, ale nie są one automatycznie przenoszone na ekran w postaci czynów. Przez to może ktoś nawet zarzucić filmowi brak autentyzmu czy zanik sadomasochistycznych zachowań. Jednak, jeżeli komuś tylko na tym zależy, to "Zatrute pióro" z pewnością mu się nie spodoba. W mojej opinii ważniejsze jest, aby rozpalić w widzu wyobraźnię - a to z pewnością twórcom się udało. Oczywiście, w biografii tego typu człowieka nie mogło obejść się bez chociaż szczypty tego typu praktyk, mamy więc jednak nagiego Markiza, wspomnianą scenę ze... zwłokami czy żonę doktora Royera-Collarda. Należy także zwrócić uwagę na zagadkowy, lecz niepozorny polski tytuł filmu. To właśnie pióro Markiza sprowadziło tyle nieszczęść na niego i ludzi z nim związanych. Jego największą pasją było pisanie i tak naprawdę to właśnie pióro zatruło spokój i zniszczyło swego pana. Reasumując: "Zatrute pióro" to niezwykły film o człowieku, który nie był i który nie chciał być rozumiany - i w tym tkwiła jego siła. Rewelacyjny zespół aktorski, zapierająca dech w piersi muzyka, wspaniałe kostiumy i scenografia sprawiają, że to jeden z najbardziej niedocenionych filmów ostatniego dziesięciolecia i na pewno wybija się ponad inne opowieści o życiu Markiza. Trzeba mieć tylko odrobinę chęci, aby usłyszeć historię o człowieku, który wywoływał tak skrajne emocje - od odrazy do fascynacji, od potępienia do uwielbienia. Stylowi życia Markiza de Sada stanowcze nie. Filmowi o jego życiu jak najbardziej tak.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Człowiek naoglądał się w kinie sporo dekapitacji za pomocą gilotyny, jednak ta, która rozpoczyna film... czytaj więcej
„Zatrute pióro” to film, który pokazuje ostatnie dni życia znakomitego francuskiego pisarza Donatiena... czytaj więcej
Trudno znaleźć lepszy wabik na przyciągnięcie widza niż kontrowersja. O tym, że Markiz de Sade jest jej... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones