PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=133183}

Trup jak ja

Dead Like Me
7,3 3 049
ocen
7,3 10 1 3049
Trup jak ja
powrót do forum serialu Trup jak ja

Na ten serial wpadłem zupełnie przypadkowo. Zobaczyłem opis i okładkę, postanowiłem znaleźć pilota serialu na YouTube i spróbować trafić na moment, w którym - według zapowiedzi z opisu – główna bohaterka Georgia ‘George’ Lass „ginie trafiona deską klozetową z uszkodzonej stacji kosmicznej MIR”. Żeby było jasne – reszta opisu o tym, jak bohaterka zostaje ponurą żniwiarką, czy też ponurym żniwiarzem, pozostawiła mnie obojętnym. Ile już takich historii o aniołach, piekle, demonach, walce sił nadprzyrodzonych widzieliśmy? Im bardziej epickie starają się być takie fabuły (szczególnie w serialach i tanich filmach), tym większe moje zobojętnienie i prześmiewcze parsknięcie. No, ale włączyłem odcinek-pilot na YouTube (napisy były po hiszpańsku!), no i stało się – wystarczyło parę minut, a może nawet mniej – zostałem fanem i już wtedy wiedziałem, że wcześniej czy później, obejrzę całość.
Mijały tygodnie, kończyłem oglądać „Stargate Universe”, a im dłużej czekałem na „Dead Like Me”, tym większy miałem apetyt i coraz bardziej zapominałem szczegóły z pilota serialu. Byłem na dobrej drodze, żeby się szybko zniechęcić, bowiem większe oczekiwania to zwykle większy zawód.

Wrażenia po pierwszych odcinkach były pozytywne. Czasami bardzo, czasami mniej. To jeden z tych niewielu seriali, które możemy spróbować ocenić po dwóch losowo wybranych odcinkach i raczej nie będziemy w błędzie – oczywiście zakładając, że widzieliśmy pilota serialu. Jak to w pilotach bywa, większy budżet to większe nadzieje, a odcinki zazwyczaj kosztują mniej, przez co nie prezentują się już tak samo efektownie. Jednak „Trup Jak Ja” jest serialem, który trudno mi porównać do innych, trudno spodziewać się po nim fajerwerków. Pomimo paru efektownych momentów w jego pilocie, najlepsze w serialu nie są żadne efekty specjalne, ani w ogóle strona wizualna, ale zwyczajnie jego fabuła. I znowu – nie mówię tu o sferze nadprzyrodzonej. „Trup Jak Ja” ujął mnie skrajnościami emocji – miejcami jest naprawdę bardzo śmiesznie, innym razem poważnie, smutno, refleksyjnie.

Główna bohaterka George jest fantastycznym odzwierciedleniem kreskówkowej Darii z serialu MTV – bystra jak woda w klozecie (w końcu dostała deską ze stacji MIR), leniwa, przemądrzała, dekadencka, uszczypliwa, egoistyczna, pesymistyczna, a zarazem przezabawna, oryginalna, nieco tajemnicza i od początku na swój wyjątkowo dziwny sposób można ją polubić. Skrajne emocje, o których pisałem, biorą się głównie z tego, że George za życia była osobą antypatyczną, ale po zaledwie paru minutach serialu, kiedy obserwujemy nieciekawe relacje rodzinne George (robiła dużo przykrości rodzicom i młodszej siostrze), tak naprawdę nie wiemy, kto zawinił bardziej i czujemy, że córka i rodzice nakręcali wzajemnie złe emocje, stopniowo się od siebie oddalając, przez to zaczynamy wpółczuć tak samo córce, jak i rodzicom. Kiedy George zostaje zmuszona do podjęcia się pracy i jakby wbrew swojej woli przyjęta do firmy Happy Time, niedługo zabawia w świecie dorosłych. Po niespodziewanie szybkiej śmierci zostaje przysłowiową kostuchą i nie dane jej jest ani zestarzeć się, ani kontynuować życia, jakie do niedawna jeszcze uważała za okrutne i jedyne. Ale nie to jest najciekawsze. Mnie osobiście najbardziej dręczyła myśl, że George przed śmiercią nie zostawiła po sobie wiele pozytywnych wspomnień. Jest to dla mnie absolutnie kluczowa rzecz w całym dwusezonowym serialu, bowiem ten wątek straconego czasu, kiedy nasza bohaterka mieszkała między żywymi, przewija się przez cały czas i stanowi najpoważniejszy i najdramatyczniejszy element fabuły, w każdym odcinku dając nam do zrozumienia, że nie mamy do czynienia ze zwykła komedią.

„Dead Like Me” jest czarną komedią, tak więc ma być śmiesznie i dramatycznie, no i tak właśnie jest, bowiem z jednej strony są tam zabawni, bardzo oryginalni, skrajnie różni od siebie bohaterowie, natomiast z strony jest tam śmierć, która pomimo, że nierzadko bywa groteskowa, czasem nawet sprawiedliwa (choć zawsze przypadkowo), pozostaje śmiercią, najczęściej smutną, czasami bardzo tragiczną (bo czy nie jest wstrząsającym, gdy ojciec umiera podczas urodzin swojej małej córeczki?). Taka rola żniwiarza – śmierć to dla niego codzienność, tak więc łatwo o obojętność. Aby nie zwiariować, ekipa żniwiarzy, w której znalazła się Georgia Lass, stosuje różnorakie metody odreagowania stresu. Nasi bohaterowie nie działają jak maszyny, choć czasami sprawiają takie wrażenie. Szef ekipy Rube Sofer (grany przez świetnego Mandy’ego Patinkina, który kojarzył mi się z rolami włoskich mafijnych bossów niskiego szczebla) zdaje się być najodporniejszym ze wszystkich, ale i on okazuje się zadręczać problemami z życia przed śmiercią. Roxy Harvey odreagowuje agresją, a przecież w jej wspomnieniach sprzed śmierci widać dokładnie, że była zupełnie inną osobą. Brytyjczyk Mason nawet po śmierci z przedawkowania narkotyków nie przestaje być nałogowcem i chleje ile wlezie, rzadko w swojej degenaroladzie przejawiając oznaki człowieczeństwa. Jego obiekt westchnień Daisy Adair jest najciekawszą postacią, najbardziej nieodgadnioną. Przed śmiercią była drugorzędną aktorką, która puszczała się z setkami ludzi z branży i nawet po śmierci chwali się tym i robi to samo. Żyje we własnym świecie, pokręconym, z pozoru bardzo płytkim, głupim, dla wszystkich co najmniej niezrozumiałym, a jednak parę odcinków daje nam wgląd do psychiki Daisy i coraz bardziej zaczynamy ją darzyć sympatią i współczuciem, choć ona i tak wciąż popełnia te same błędy. Osoba, której naprawdę nie lubiłem od samego początku serialu, pod jego koniec staje się w moich oczach jego największą wartością. Są momenty, w których przejawia uczucia, załamania psychiczne, które zdają się być mocniejsze niż emocje, które przejawia sama główna bohaterka. Pozostaje jeszcze Betty Rhomer (nieco bardziej od pozostałych znana w branży Rebecca Gayheart), która szybko znika z serialu, natomiast od razu zostaje zastąpiona przez wspomnianą Daisy i tym samym wyparta z pamięci. Szok trwa krótko, bo Daisy nie pozostawia widzów obojętnymi i łatwo angażuje ich uwagę. Na uwagę zasługują jeszcze pracownicy Happy Time, w której to firmie pracuje Georgia – banda wyjątkowo zabawnych dziwaków.

Każda z postaci ma swoją historię i możemy ją poznać w poszczególnych odcinkach. Jednak głównym wątkiem pozostają relacje pomiędzy Georgia i jej żyjącą rodziną, a raczej fakt, jak desktrutywnie na rodzinę Lassów wpłynęła śmierć starszej córki, a najbardziej to, jak negatywnie wpływała na rodzinę nasza bohaterka przed śmiercią. Czasami mówimy do innych rzeczy naprawdę nieprzyjemne. Można je olać, można się nimi przejmować, bo słowa ranią wyjątkowo mocno. Co jednak, kiedy będą to nasze ostatnie słowa przed śmiercią? Jak nas zapamięta osoba zraniona? Albo odwrotnie – jak będzie czuła się osoba, która zrobiła komuś przykrość i nie zdążyła wycofać swoich słów?
Georgia nie jest przez żyjących widziana jako Georgia – wszyscy żniwiarze w oczach żyjących są zupełnie innymi osobami niż za życia. Tak więc najdramatyczniejsze są momenty, w których tęsknota za rodziną i chęć naprawy nienaprawialnego są silniejsze od reguł zaświatów i Georgia stara się porozumieć z mamą i siostrą. Ten moment zrobił na mnie w pilocie serialu największe wrażenie. Jeśli mam jakieś skojarzenia z innym filmem, to będzie to „RoboCop” albo „RoboCop 2”, bo tam Alex Murphy po śmierci nie mógł przyznać się żonie, że jest czymś więcej niż robotem, że ma wspomnienia i świadomość. Jeśli ktoś widział te filmy, już wie o czym myślę – to są wyjątkowo smutne momenty, które sprawiają, że trudno jest przejść obok fabuły obojętnym.
Kapitalne są niektóre pomysły na przedstawienie odejścia na tamten świat (czymkolwiek by on w tym serialu nie był, bo tego nie wyjaśniono). Mój ulubiony moment to dyskusja z muzykiem, podczas której po wielu minutach rozmowy o latach świetność tegoż rockowca kamera z wolna pokazuje dom rozmówcy i gdzieś tam na drugim planie wyłania się sylwetka zaćpanego umarlaka, choć przez cały czas mieliśmy wrażenie, że rozmówca dopiero ma umrzeć.

Z negatywnych rzeczy mogę wspomnieć o nieścisłościach, które nieco psują końcowy efekt. Na przykład o tym, że tylko na początku serialu (nieczęsto) widzimy wygląd George po śmierci, tak jak widzą ją żywi. Jest wyjątkowo nieatrakcyjnym, wychudzonym smutasem i jej wygląd jest tak przygnębiający, że w każdym normalnym miejscu zwróciłaby na siebie uwagę jako bezdomna ćpunka. Tymczasem nasza Georgia dostaje pracę w agencji pracowników tymczasowych Happy Time dosyć łatwo i postrzegana jest tam jako atrakcyjna dziewczyna - zresztą nie tylko tam, bo podoba się jeszcze bogatemu przystojniakowi.
Inną sprawą jest nieznośna poprawność polityczna, która zdaje się wkradać już do większości produkcji filmowo-telewizyjnych. Co jakiś czas mamy wątki pozytywnych gejów (a jakże by innych, jak nie wyłącznie pozytywnych), złego i niewierzącego księdza alkoholika (dobrych księży w Hollywood nie uraczycie, czyba, że to produkcja niezależna od wielkich wytwórni), rozbitą rodzinę bez większych tego konsekwencji itp. Szkoda, że nie spisywałem sobie tych szczegółów, bo miałbym o czym pisać.
Pozostaje jeszcze wątek śmierci. Część z tych zdarzeń jest nieciekawa, choć twórcy starają się nas zaskakiwać, czasami widać, że robią to na siłę, fabuła traci na wiarygodności, a śmierć na powadze. Nierzadko nasi żniwiarze rozmawiają ze zmarłymi tuż po ich śmierci w obecności innych osób, nie wzbudzając przy tym żadnego zdziwienia. Podobnie jak fakt, że nasi bohaterowie czasami pojawiają w miejscach zgonu jeszcze przed policją, a nie powoduje to podejrzeń i konsekwencji prawnych.
Ostatnia rzecz – wiadomo, że w czasach chorej i wszechobecnej poprawności politycznej oraz homopropagandy zrobienie serialu bez różnych potrzebnych komuś z góry wątków staje się trudne (przykład: „Under The Dome”, „Stargate Universe” i wszystkie nowe kiowe komedie z Hollywood), a obnoszenie się z krzyżem jest jak wilczy bilet w tym biznesie, trudno pogodzić serial o życiu po śmierci z wymogami tejże ateistycznej poprawności. Stąd mój co najmniej ogromny dystans do tego, co twórcy przemycają w tym serialu, pokazując przejście na tamten świat, wierzenia, modlitwy, religie. Nie chcę się zagłębiać, bo to temat na parę stron, ale wyczuwam w tym niby duchowym świecie twórców „Dead Like Me” ogromny fałsz. Ktoś chyba chciał ucieszyć wierzących różnych wyznań i ateistów, no i koniec końców musiał z tego powstać niestrawny miszmasz. Stąd obok Jezusa na porządku dziennym jest tu okultyzm, buddyzm i wszystko, co dało się wrzucić do jednego worka, jednocześnie jest brak Boga, za to mamy jakieś tajemnicze demony (graveliny). W rezultacie dało to duchowy bełkot dla nikogo. Młoda osoba, która takie rzeczy ma jeszcze w głowie niepoukładane może po serialu mieć nieźle zdewastowany światopogląd (zresztą kino i TV są najlepszym do tego narzędziem).

Dałem serialowi ocenę 8/10, bo to naprawdę kawał oryginalnej historii, ze świetnymi, częściowo mało znanymi aktorami, którzy są bardzo wiarygodni w swoich rolach. No i zdecydowanie najważniejszy element serialu – filozoficzne przemyślenia George oraz jej kolegów i koleżanek. Niemal w każdym odcinku zawarta jest jakaś fenomenalnie ujęta myśl i nie jest to zwykłe pieprzenie farmazonów i jakieś tam oczywistości, ale dające wiele do myślenia spostrzeżenia. Są to rzeczy tak ważne, że przymykam oko na większość niedogodności podczas oglądania „Dead Like Me”. Doceniać życie takie, jakim jest – niby wyświechtane powiedzenie tutaj nabiera ogromnego znaczenia, wręcz zmusza widza do uczenia się na błędach głównej bohaterki.

Nie wiem, czy dwa sezony to za mało. Z pewnością nakręcenie serialu lub napisanie scenariusza, w którym praktycznie nic się nie dzieje, nie ma jakiegoś mocnego wątku głównego, jakiejś wielkiej tajemnicy, na której rozwikłanie z niecierpliwością oczekujemy, jest sztuką, która się twórcom „Dead Like Me” udała. Inna sprawa, że serial kończy się dosyć nagle i nie naprawia tego pełnometrażowy film kończący tę opowieść.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones