Recenzja filmu

Terminator: Ocalenie (2009)
McG
Christian Bale
Sam Worthington

Terminator ocalony!

18 października 2003 roku padł na mnie blady strach. Arnie został gubernatorem Kalifornii. Chwalebne to i szczerze nowemu szefowi "gorącego pieca" Ameryki gratulowałam, ale to oznaczało tylko
18 października 2003 roku padł na mnie blady strach. Arnie został gubernatorem Kalifornii. Chwalebne to i szczerze nowemu szefowi "gorącego pieca" Ameryki gratulowałam, ale to oznaczało tylko jedno – następny "Terminator" (a wszystkie moje zmysły po obejrzeniu "Buntu maszyn" uznały, że będzie takowy) będzie bez terminatora! Z racji tego, iż część trzecia, delikatnie mówiąc, nie powaliła mnie w jakiś szczególny sposób na kolana, pozostało mi tylko pogodzić się z myślą, że to jest już koniec! Nie był to przyjemny proces, podobnie jak nie było przyjemnie pożegnać się z "Gwiezdnymi wojnami" czy choćby "Władcą Pierścieni". Mity "Star Wars" i "Terminatora" było dużo trudniej wyplenić z mojego życia, bo jako osoba urodzona w II połowie lat 80. nie znałam świata bez owych ikon, symboli, ba! legend kina. Moje procesy autodestrukcyjne (Freud by się ucieszył) trwały na szczęście nie do końca życia, ale tylko trochę ponad 5,5 roku. Nadeszła premiera kolejnej części. Nowy "Terminator" okazał się godnym następcą dzieci Jamesa Camerona.

Oklaski należą się po pierwsze osobie odpowiedzialnej za casting. Po raz kolejny kino udowodniło, że dobór aktorów jest jednym z najważniejszych elementów mających wpływ na sukces filmu (innym przykładem może być genialny duet Jack Nicholson-Morgan Freeman w zwyczajnym filmie "Choć goni nas czas"). Nick Stahl jako John Connor i Claire Danes w roli Kate Brewster w "Terminatorze 3" to totalne nieporozumienie. Bezapelacyjnie lepiej wypadają w ich miejscu Christian Bale i Bryce Dallas Howard. Szczególnie Bale dodaje otuchy. Czy on w ogóle wystąpił kiedyś w kiepskim filmie? Swoją aparycją, decydowaniem i tonem głosu (tak ważnym w roli Connora na tym etapie historii) zdobywa zaufanie widzów. Nikt z nas się nie zastanawia, dlaczego wszyscy, bez wyjątku, członkowie ruchu oporu w chwili trudnego wyboru stają po jego stronie, buntując się rozkazom dowództwa. Z pewnością słowa "This is John Connor" przejdą do historii kina! Nie można też zapominać o innej nowej i ciekawej postaci – Blair Williams, która w pewnym momencie przypomina Johnowi siebie za młodu (na myśl przychodzi mi od razu słynna scena z "Dnia sądu", kiedy to John sprzecza się z matką o określenie terminatora – "he" czy "it"). Pochwalić tutaj jeszcze należy grę młodego rosyjskiego aktora, Antona Yelchina, który idealnie pasuje do roli młodego, zafascynowanego Connorem, Kyle’a Reese’a. Jego podziw dla Johna, swojego syna przecież, jest jednym z sympatyczniejszych wątków tej części.
Jednak na szczególną uwagę z aktorskiego punktu widzenia zasługuje przede wszystkim niesamowity Sam Worthington, który po tej roli zdobył sobie sławę w "Avatarze". Człowiek? Maszyna? A któż to wie tak naprawdę, kiedy rolę Marcusa Wrighta gra ten utalentowany Australijczyk. Przez jego postać zostaje w dodatku wprowadzony nowy motyw do sagi terminatora: Co sprawia, że ludzie są lepsi od maszyn? Marcus jest maszyną, a przynajmniej za to jest uważany, kiedy trafia do bazy ruchu oporu. Jednak ma ludzkie organy, ludzkie serce i ludzkie wspomnienia. Jest szansą dla ludzi na zniszczenie Skynetu. I tu wielki plus dla scenarzystów, bo gorzko się można rozczarować! I bardzo dobrze. Proste rozwiązania już dawno wyszły z mody.

Kolejnym wielkim atutem filmu są oczywiście efekty specjalne. Mimo że w roku 2018, w którym ma miejsce akcja filmu, nie ma jeszcze blond piękności T-X czy choćby zabójczych T-1000 (aczkolwiek do tych drugich jest już blisko), to możemy podziwiać inne fascynujące roboty – jak choćby niszczyciele czy ścigacze (w postaci samobieżnych motocykli!) – czy wspaniałe sceny bitewne (przecież mamy już wojnę, a nie tylko pojedyncze sceny walki). Trudno jest to opisać – to trzeba zobaczyć!
Błędem byłoby nie wspomnieć o muzyce. Tak, nadal opiera się ona na słynnym wątku z 1984 roku, chociaż jej autorem tym razem jest Danny Elfman (ten sam, co stworzył muzykę do "Batmana" i "Spidermana"), a nie, jak dotychczas, Brad Fiedel. Nie zmienia to jednak jakości ścieżki dźwiękowej. Nadal ma ona swój niepowtarzalny czar podtrzymywania napięcia i napędzania akcji. Po wyjściu z kina nie potrafimy sobie przypomnieć żadnego jej fragmentu, ale kiedy słuchamy płyty z muzyką, kolejne sceny materializują się nam przed oczami.

Po dodaniu do tego perfekcyjnego dźwięku, można powiedzieć, że twórcy zafundowali nam wspaniały akustyczny spektakl. Niesamowite odgłosy przeróżnych terminatorów tworzą niepowtarzalną atmosferę grozy, a wszystkie dźwięki naraz odbijając się echem w sali kinowej sprawiają, że sami czujemy się jakbyśmy byli w skynetowskim 2018 roku.

Zadziwiające, z jaką gracją i łatwością scenarzyści, John D. Brancato i Michael Ferris, nawiązują do wcześniejszych części serii, a przede wszystkim trzymają się całości opowieści. Tu nic nie jest niezgodne z tym, co zostało pokazane, powiedziane, a nawet niedopowiedziane nie tylko w "Terminatorach" Camerona, ale także w "Buncie maszyn", gdzie, jak wszyscy pamiętamy, był natłok nowych informacji.

I na samo zakończenie: pamiętacie może nieśmiertelną kwestię "Come with me if you want to live"? Albo równie kultowe: "I’ll be back"? Bo gdybyście zapomnieli, jak to brzmi, to gorąco polecam "Terminator. Ocalenie"!
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Powstały w 1984 roku ''Terminator''stał się niespodziewanym sukcesem kasowym, który nie dość, że... czytaj więcej
Fani tej, jednej z najsłynniejszych historii w dziejach kina science fiction, czekali długo, bo ponad... czytaj więcej
W 1984 r. mało znany reżyser James Cameron wyreżyserował film, który na stałe zapisał się w historii... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones