Recenzja filmu

Max Payne (2008)
John Moore
Mark Wahlberg
Mila Kunis

Duch gry

Na wieść o filmowej ekranizacji ich ukochanej gry, fani od razu trzęsą portkami. I nie ma się co dziwić. Nieważne, czy za kamerą stanie Uwe Boll, czy jakiś inny "geniusz", ekranizacje gier
Na wieść o filmowej ekranizacji ich ukochanej gry, fani od razu trzęsą portkami. I nie ma się co dziwić. Nieważne, czy za kamerą stanie Uwe Boll, czy jakiś inny "geniusz", ekranizacje gier najczęściej okazują się niewypałami. Amerykanie po prostu do tej kategorii nie mają ręki. Cóż... z "Maksem Payne'm" jest podobnie.   Za absolutnego klasyka TPP'ów wziął się nie za bardzo lubiany przez widzów John Moore, i muszę powiedzieć, że kilka rzeczy wyszło mu naprawdę rewelacyjnie. Przede wszystkim duch gry został świetnie przeniesiony na ekran. Każdy, kto grywał w obie części "Maksa Payne'a", wyczuje tu ten sam smutny, dołujący, mroczny klimat. Niestety nie tyczy to się fabuły, na której scenarzyści nie pozostawili suchej nitki i przerobili ją znacznie. I tak, Jack Lupino stał się jednym z głównych bohaterów, Jim Bravura magicznym sposobem zmienił kolor skóry, a Valkiria okazała się ciekłym narkotykiem powodującym wzrost agresywności żołnierzy. Max Payne pozostał tym samym zamkniętym w sobie gliniarzem, ale jego przygody w brutalnym świecie zostały maksymalnie ugrzecznione. On sam mógłby tylko biegać i strzelać do swoich przeciwników w filmie, ale o większy wytrysk krwi nie ma co liczyć. Również zagoniony przez Olgę Kurylenko do łóżka, nasz bohater może jedynie popatrzeć na jej zasłonięte kołdrą piersi. Mówiąc prościej scenarzyści trzymali się ścisło norm przyjętych przez kategorię wiekową PG-13, i tym samym gra uległa kastracji.   W roli Maksa nad wyraz dobrze spisuje się rewelacyjny Mark Wahlberg. Choć nie jest z wyglądu podobny do Maksa Payne'a z gry, wyczuwa się od niego charakter granej postaci. Trudno powiedzieć coś dobrego o innych aktorach. Mona Sax tak jak w grze jest sprzymierzeńcem Maksa. Razem strzelają z wypasionych spluw, pragną zabić te same osoby, znowu strzelają i tak dalej. Żadne uczucia jednak wcale ich nie łączą. W pełnej linii zawodzi Jack Lupino. W grze facet pojawił się dosłownie na chwilę w jednym rozdziale, a czując jego obecność wzrastał we mnie niepokój i przerażenie. W filmie jest głównym czarnym charakterem... i niezbyt rozmownym gościem. Czasem groźnie spojrzy i głupio się uśmiechnie, ale w ogóle nie przeraża. Pozostałe postacie pojawiają się w epizodach i ich los jest nam jak najbardziej obojętny.   Muzyka w filmie to totalna kpina. Zabrakło tu jakiegoś kopniaka, mocniejszego brzmienia, czy przynajmniej kawałka Marilyna Mansona ze zwiastuna filmu. Zamiast tego reżyser zaproponował nam niekiedy strzały z pistoletów i trzepotanie skrzydeł demonków nad głowami ćpunów. Nawiasem mówiąc, 'haj' po Valkirii również wyglądał bardzo komicznie. O ile w grze w tego typu scenach działała nasza chora wyobraźnia, o tyle w filmie patrzyliśmy na nadlatujące czarne aniołki. Jest jeszcze masa takich głupich pomysłów scenarzystów. Przede wszystkim podobało mi się kreowanie Maksa Payne'a na superbohatera. Scena, w której w zwolnionym tempie strzela do przeciwnika zza pleców przy użyciu jednego naboju, może przejść do historii największych bzdur filmów sensacyjnych. W grze może by mi nie przeszkadzało, gdyby zabił nawet pięciu, ale w filmie wygląda to przezabawnie.   Jak więc widzicie, najnowsza produkcja Johna Moore'a w wielu aspektach mi się podobała, ale nie da się ukryć, że film nie dorasta grze nawet do pięt. Przede wszystkim tak jak w wielu amerykańskich "dziełach" zniszczyła go kategoria wiekowa. John Moore mimo wszystko próbował wmówić nam, że świat Maksa Payne'a w jego filmie jest mega brutalny i pewnie udało mu się przekonać małolatów, którzy z datą premiery pospieszyli do kin. Ja nie wyczuwam żadnych plusów związanych z tą słabą i nękającą w koszmarach filmowców kategorią wiekową. No, może oprócz tego, że jako czternastolatek zostałem bez problemu wpuszczony na salę kinową. Zabrakło też rzeczy, dzięki której gra była tak popularna - bullet time. Tak naprawdę pojawiły się ze dwie sceny w trybie slow-motion, ale o ich żenującym poziomie nie będę się wypowiadał. "Max Payne" nie jest ani kinem wybitnym, ani krwawym kinem sensacyjnym pełną gębą, ale dostarcza adrenaliny i można go spokojnie i bez nerwów obejrzeć. Ja mimo wszystko wolę wyżywać się na grze po raz setny.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Bohaterem filmu jest nowojorski policjant - Max Payne (Mark Wahlberg), który sieje postrach wśród... czytaj więcej
Kiedy słyszymy "Max Payne", to pierwsze skojarzenie, jakie wpada na myśl zwykłemu użytkownikowi... czytaj więcej
Miałem to szczęście, że film mogłem obejrzeć na pokazie przedpremierowym, który mnie nic nie kosztował,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones