Recenzja filmu

Drzwi obok (2005)
Pål Sletaune
Kristoffer Joner
Julia Schacht

Nieupoważnionym wstęp wzbroniony

Myślę, że nie trzeba nikogo przekonywać o tym, iż współczesne kino skandynawskie ma się bardzo dobrze. Pobratymcy Bergmana i Larsa von Triera rzadko kiedy tworzą komercyjne produkcje na wzór
Myślę, że nie trzeba nikogo przekonywać o tym, iż współczesne kino skandynawskie ma się bardzo dobrze. Pobratymcy Bergmana i Larsa von Triera rzadko kiedy tworzą komercyjne produkcje na wzór hollywoodzkich blockbusterów, a nawet jeżeli sięgają po wyeksploatowane tematy, zachowują przy tym swój charakterystyczny styl. W kameralnych filmach z Północy urzeka przede wszystkim niepowtarzalny klimat, którego nie sposób znaleźć nigdzie indziej, oraz przygnębiający chłód bijący z każdego kadru. "Drzwi obok" Pala Sletaune'a nie są pod tym względem wyjątkiem i udowadniają, że skandynawscy twórcy nie mają sobie równych w kreowaniu na ekranie mrocznej atmosfery.

Główny bohater filmu, John, zostaje porzucony przez dziewczynę, która postanawia ułożyć sobie życie z nowym partnerem. W tym samym czasie do sąsiedniego lokum wprowadzają się dwie atrakcyjne lokatorki. Gdy jedna z nich prosi mężczyznę o drobną przysługę, ten nie zdaje sobie sprawy z tego, co go czeka po przekroczeniu progu ich mieszkania.



Nie ma co ukrywać, iż historia sama w sobie jest bardzo prosta i prawdopodobnie większość widzów już na samym początku zorientuje się, że "coś tu jest nie tak". Kunszt Sletaune'a polega jednak na tym, że niezależnie od tego, co widzisz na ekranie, on i tak będzie kilka kroków przed tobą. Podsuwane sukcesywnie frapujące tropy interpretacyjne mogą zaprowadzić w ślepą uliczkę, ale reżyserowi bardziej niż na ideologicznym przesłaniu fabuły zależy na testowaniu żywotności gatunkowych klisz. W ten sposób "Drzwi obok" w swoich najlepszych fragmentach stają się trzymającym w napięciu thrillerem psychologicznym, skrojonym na wzór wczesnych filmów Romana Polańskiego. Wraz z upływem czasu następuje zacieranie się granicy fantazji i rzeczywistości, co z kolei przywodzi na myśl surrealistyczną twórczość Davida Lyncha. Jest wiele momentów, podczas których możemy się jedynie zastanawiać, czy bohater ma urojenia czy też pozostaje przy zdrowych zmysłach, ale w przeciwieństwie do lubującego się w niedopowiedzeniach autora "Blue Velvet", Sletaune ostatecznie dostarcza całkiem zadowalające wyjaśnienia.

Na niepowtarzalny, wręcz złowieszczy klimat, w jakim utrzymany jest film, znaczący wpływ ma minimalistyczna estetyka zarówno obrazu, jak i dźwięku, na którą składają się przede wszystkim wyblakła tonacja oraz niepokojąca muzyka. Reżyser, sięgając po subtelne środki wyrazu, czyni z mieszkania, w którym rozgrywa się niemal cała akcja, symboliczną przestrzeń izolacji. Mnogość tajemniczych pomieszczeń i wąskich korytarzy potęguje klaustrofobiczny nastrój, a stopniowo dawkowane napięcie wzmaga poczucie zagrożenia czyhającego za każdym kolejnym rogiem. John, niczym tytułowy "Lokator" z filmu Polańskiego, podróżuje w głąb swojego umysłu, gdzie musi stawić czoła najskrytszym lękom. Jednak nadrzędnym celem Sletaune'a nie jest bynajmniej zobligowanie widza do intelektualnego wysiłku, ale wywołanie u niego emocjonalnej reakcji na  wyimaginowane obrazy uwiecznione w kadrach. Nawet pomimo tego, że pod koniec ich spójność zaczyna nieco podupadać, a podążający za bohaterem widz może zgubić się w metaforycznym labiryncie, finalny efekt powinien być wystarczająco satysfakcjonujący.



Historia przedstawiona w filmie posiada makabryczny urok także ze względu na wyrafinowaną relację, jaka powstaje pomiędzy Johnem a natrętnymi sąsiadkami, do czego w dużym stopniu przyczynił się znakomity dobór obsady. Świetna jest szczególnie Julia Schacht w roli hipnotyzującej Kim, która oprowadza głównego bohatera po świecie erotycznych pragnień ukrytych głęboko w jego podświadomości. Sugestywne dialogi rozpisane na tę dwójkę sprytnie balansują na granicy logiki i niedorzeczności, a fakty odkrywane przez Johna w trakcie tych figlarnych rozmów w równym stopniu wzbudzają odrazę i fascynują. Jednak reżyser, zamiast na bieżąco rozstrzygać narastające dylematy swojego bohatera, woli skrzętnie pielęgnować wygenerowaną przez siebie aurę tajemniczości. Za sprawą zagadkowych zachowań postaci i zaskakujących zwrotów akcji atmosfera zagęszcza się coraz bardziej, a ilość pytań pozostawionych bez odpowiedzi z każdą kolejną minutą narasta. Kto tak naprawdę kontroluję tę psychodeliczną grę? Jakie są motywy jej uczestników? I jak wiele z tego co widzimy, odbywa się w rzeczywistości? Sletaune zachęca widzów do wzięcia udziału w finezyjnej zabawie, która w dużym stopniu przypomina rozgrywkę z "Funny Games", po mistrzowsku prowadzoną wówczas przez Michaela Haneke.

"Drzwi obok" to kino mocne, bardzo surowe w warstwie stylistycznej i na tyle specyficzne, że może uchodzić za wizytówkę kinematografii skandynawskiej. Paradoksalnie, nawet pomimo ciężkiej atmosfery panującej na ekranie, film ogląda się wyjątkowo przyjemnie, a ze względu na krótki czas trwania seans mija w mgnieniu oka. Ponadto jest to całkiem udana analiza ludzkiej psychiki, w której znalazło się miejsce na komentarze dotyczące przekraczania własnych granic i prób tłumienia pierwotnych żądzy. Wizja Sletaune'a pewnie nie każdemu przypadnie do gustu, ale "Drzwi obok" warto obejrzeć, chociażby dla niezwykle pomysłowej i świetnie zrealizowanej sceny erotycznej, której pozazdrościłby reżyserowi niejeden bardziej doświadczony twórca.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones