Artykuł

Żurawiecki: Filmowe portrety monarchów

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/%C5%BBurawiecki%3A+Filmowe+portrety+monarch%C3%B3w-69651
BYŁ SOBIE KRÓL

Filmy "królewskie" są, z natury swej, dwuznaczne i być może to lubimy w nich najbardziej. Mamią nas okazałymi wnętrzami i wytwornymi kostiumami, a zarazem przypominają, iż nic nie trwa wiecznie, że każda korona w końcu z głowy spadnie. 

Gdy myślę o koronowanych głowach, to od razu przychodzi mi na myśl szlagier Ałły Pugaczowej "Wsio mogut koroli". Faktycznie, królowie mogą wszystko, ale, jak stanowczo podkreśla artystka, "ożenić się z miłości nie może żaden król". Dylemat – tron czy łoże, władza czy uczucie, nieustannie przewija się w kolejnych filmach o przedstawicielach monarszych rodów. Choćby z polskiego podwórka przywołajmy nasz najsłynniejszy, zakazany królewski romans Zygmunta Augusta z Barbarą Radziwiłłówną, w którą na ekranie wcielały się Jadwiga Smosarska (przedwojenna "Barbara Radziwiłłówna" Józefa Lejtesa) i Anna Dymna (Janusza Majewskiego serial "Królowa Bona" oraz film "Epitafium dla Barbary Radziwiłłówny"). Inna znana, tragicznie zakończona opowieść miłosna z udziałem następcy tronu, która do dzisiaj rozpala wyobraźnię zwykłych "zjadaczy chleba" i wywołuje spekulacje historyków, to związek arcyksięcia Rudolfa z baronówną Marią Vetserą. Stał się on tematem rozlicznych melodramatów, choćby filmu "Mayerling" Terence’a Younga z Omarem Sharifem i Catherine Deneuve w rolach głównych.


"Epitafium dla Barbary Radziwiłłówny"

Tego typu historie pozwalają budować proste opozycje, utwierdzające potoczne wyobrażenia poddanych o bożych pomazańcach. Z jednej strony – surowa etykieta, konwenanse, moralność na pokaz, obowiązek zawierania małżeństw korzystnych z punktu widzenia interesów państwa i dynastii. Z drugiej – porywy serca, sekretne romanse i pragnienie ucieczki ze złotej klatki. W tym konflikcie najczęściej wygrywa przeciwnik silniejszy. Opresja, która jednak w rękach świadomego władcy może przeobrazić się w broń służącą jego/jej interesom. W zakończeniu pierwszego filmu o Elżbiecie, królowej Anglii, Cate Blanchett oznajmia, że odtąd jest dziewicą. Nie znaczy to, że już nie będzie nikogo wpuszczać do swojej sypialni, ale że nie zamierza dłużej ulegać namiętnościom i emocjom. Przestaje być słabą kobietą, zmienia się w "żelazną lady".

W filmie "Becket" Petera Glenville’a – opowiadającym o konflikcie króla Henryka II (Peter O’Toole) z tytułowym biskupem, Tomaszem Becketem (Richard Burton) – początkowo obaj bohaterowie są najlepszymi przyjaciółmi. Ba! Henryk jest wręcz w Tomaszu obsesyjnie zakochany. Spędzają ze sobą każdą wolną chwilę, razem piją i chodzą na dziewki. Becket, wywodzący się z podbitego przez Normandów ludu anglosaskiego, zdaje się spełniać w tym związku rolę pasywną. Całkowicie podporządkowuje się żądaniom swego pana. Gdy jednak ten mianuje go arcybiskupem Canterbury, niespodziewanie przeciwstawia się woli Henryka. Gwałtowna reakcja króla przypomina zachowanie zdradzonego i boleśnie zranionego kochanka. W końcu władca poleca Tomasza zabić, gdyż wydaje mu się, że w ten sposób wyrwie go ze swojego serca. Ale sekwencja biczowania, jakiemu poddaje się Henryk przy nagrobku biskupa w ramach pokuty za jego śmierć, ma nekrofilską, masochistyczną aurę. To upokorzenie majestatu jest jednocześnie aktem miłosnym, ekspresją uczucia, którego nawet śmierć nie była w stanie unicestwić.


"Becket"

Niepoprawna miłość stanowi też punkt wyjścia filmu "Jak zostać królem" Toma Hoopera, który niedługo pojawi się na naszych ekranach. Następca brytyjskiego tronu, Edward VIII postanawia popełnić mezalians i poślubić dwukrotną amerykańską rozwódkę, Wallis Simpson. Wybucha skandal, który kończy się abdykacją króla. Schedę po nim musi przejąć, zupełnie do monarszych obowiązków nieprzygotowany i nieusposobiony, brat Edwarda, książę Albert, znany potem jako Jerzy VI (ojciec Elżbiety II).

Film Hoopera kieruje naszą uwagę na kwestię bodaj ciekawszą niż ów, przywołany wyżej, nieco już wyświechtany topos "miłość a powinność". Spójrzcie na polski, odbiegający zresztą od oryginalnego ("The King’s Speech"), tytuł. Właśnie – jak zostaje się królem? Jakie trzeba mieć predyspozycje, jaki trening przejść, co i w co umieć grać, by stworzyć kreację? Historia pełna jest zarówno królów/królowych "królewskich", jak i takich, którzy do swojej roli nie pasowali. Niektórych władców  – właśnie z powodu ich królewskiego rozmachu –  często widujemy na ekranach (Henryk VIII, Ludwik XIV, Elżbieta I, w Polsce Władysław Jagiełło), innych rzadko lub wręcz wcale.


"Jak zostać królem"

Jednym z mitów kultury, w tym także kina jest postać cesarzowej Austrii, żony Franciszka Józefa, Elżbiety Bawarskiej zwanej Sissi. Utrwalił się jej wizerunek kobiety pięknej i nieszczęśliwej, dotkniętej osobistymi i rodzinnymi tragediami. Miłośniczki sztuki, ulubienicy poddanych, czującej się obco na wiedeńskim dworze. Osoby, dla której rola cesarzowej była brzemieniem, nawet klątwą, ale która grała ją z godnością i do samego końca. Ambiwalencja, z jaką odbierana jest cesarzowa Elżbieta – to połączenie uwielbienia i podziwu z głębokim współczuciem – przeziera przez słynną trylogię "Sissi" Ernsta Marischki z lat 50.  Ogromna popularność tych filmów, które wylansowały na gwiazdę młodziutką Romy Schneider, wynikała po części z powodów nostalgicznych – pobitym w wojnie krajom niemieckojęzycznym przypominała czasy świetności, potęgi, splendoru. Każda z części kończy się jakąś triumfalną, podniosłą ceremonią (ślubem Franciszka Józefa, koronowaniem Elżbiety na królową Węgier, przybyciem pary cesarskiej do Wenecji, gdzie Sissi zjednuje sobie wrogich dotąd Austrii mieszkańców). Wszystko w trylogii jest śliczne, cudne i wzruszające. "W technikolorze śnią się sny". Marischka ogranicza się do młodych lat swojej bohaterki, tak więc nie ma na ekranie mowy o nieszczęściach, które ją potem spotkały: samobójstwo syna, samotność, erozja małżeństwa, tragiczna śmierć... A jednak można wyczuć smutek ukryty za przepięknym parawanem, jaki roztacza Marischka, posłyszeć zapowiedź przyszłych dramatów. Sissi jest najpierw żywiołową, roześmianą, prostolinijną, w oczach dworu wręcz nieokrzesaną księżniczką bawarską, uwielbiającą naturę, ruch, jazdę konną. Po przybyciu do Hofburgu musi uczyć się – pod kierunkiem nieprzychylnej jej teściowej – sztywnej etykiety, dystansu i salonowych póz. Czyli bycia żoną władcy imperium. Buntuje się przeciwko temu, ucieka z Wiednia na rozległą, węgierską pusztę i wybrzeże śródziemnomorskie. Woli bratać się z ludem niż z arystokracją. Ale nie ma już powrotu do dawnej, beztroskiej i wolnej Sissi.

Wielu widzów ekscytuje paralela między biografią Elżbiety a życiem "królowej ekranu", Romy Schneider, która także była piękna, sławna i nieszczęśliwa, także wikłała się w nieudane małżeństwa i straciła w tragicznych okolicznościach syna. Na wystawie poświęconej aktorce w berlińskim Muzeum Filmu cała jedna sala przeznaczona została na wykazanie owych podobieństw. Schneider w swych dorosłych wyborach zawodowych uciekała jak mogła najdalej od wizerunku słodkiej księżniczki. Jednak zagrała cesarzową raz jeszcze, na prośbę Luchina Viscontiego w filmie "Ludwig" z roku 1972. Tam już jest Sissi ze smutnego mitu – tajemniczą, samotną, melancholijną. Porozumienie dusz znajduje tylko z równie jak ona wyalienowanym, zakochanym w niej Ludwigiem Bawarskim. Jednak stawia tamę, gdy pojawia się niebezpieczeństwo, że ich przyjaźń stanie się zbyt bliska, zbyt intymna, przekroczy granicę tego, co jest do przyjęcia w "wysokich sferach".


"Ludwig"

Ludwig Bawarski to kolejna z korowanych głów, która fascynuje twórców. Jeszcze w okresie kina niemego zrealizowano w Niemczech cztery filmy mu poświęcone. Później – oprócz wspomnianego dzieła Viscontiego z Helmutem Bergerem w roli tytułowej – powstała także m.in. słynna fantazja Hansa-Jurgena Syberberga "Ludwig – Requiem dla dziewiczego króla" . Ów bawarski władca – protektor i miłośnik Wagnera, wydający pieniądze z pustej, publicznej kasy na budowę bajkowych zamków (warto nadmienić, że Neuschwanstein stał się potem wzorem dla zamku górującego w Disneylandzie!) – został w końcu uznany za obłąkanego i uwięziony. Zginął w niewyjaśnionych okolicznościach w wodach jeziora Starnberg. Ze swoimi egzaltacjami, fantazjami, wstrętem do polityki i bieżących spraw państwowych, także ze swoim homoseksualizmem budzącym w nim głębokie poczucie winy nie nadawał się na przywódcę XIX-wiecznego państwa. W filmie Wilhelma Dieterlego "Ludwig II" z roku 1930 jest scena, w której tytułowy bohater ucztuje z obrazami Marii Antoniny i Ludwika XIV. Żyje w przeszłości, w świecie rytuałów z minionych wieków, nieaktualnych wyobrażeń o majestacie królewskim. W pragmatycznej epoce Bismarcka nie ma już dla nich miejsca.

Filmów o królach i królowych powstało (i wciąż powstaje) mnóstwo. Przywołałem tutaj jedynie kilka z nich. Stanowią one nie tylko lekcje historii, ale też spełniają inne funkcje. Instytucja monarchii to we współczesnych, demokratycznych społeczeństwach rzecz w gruncie rzeczy absurdalna. A jednak, część państw europejskich wciąż finansuje, kosztowne w utrzymaniu, koronowane głowy z rodzinami, kultywuje rozmaite dworskie ceremoniały. Dlaczego? Nie chodzi tutaj wyłącznie o ciągłość tradycji, pamięć o dawnej świetności czy o znaczenia symboliczne. Monarchia zapewnia także możliwość uczestnictwa, od czasu do czasu, w wystawnym teatrze, w spektaklu, który wynosi nas poza przyziemny wymiar i daje maluczkim poczucie przynależności do jakiegoś wyższego, ponadczasowego porządku. Trudno mi się oprzeć wrażeniu, że w Polsce, gdzie króla nie mamy już od dawien dawna, tę kompensacyjną, dowartościowującą funkcję spełniają rytuały katolicko-watykańskie, zwłaszcza odkąd Polak został papieżem. A naszą "sztuką dworską" są właśnie kolejne biografie prymasów, ojców świętych etc.


"Szaleństwo króla Jerzego"

Monarsze tradycje najsilniej trzymają się w Wielkiej Brytanii, tam też towarzyszące im obrzędy wciąż traktowane bywają ze śmiertelną powagą. Jednocześnie, Brytyjczycy mają najlepszą reprezentację "dzieł królewskich" (patrz, chociażby, dramaty Szekspira i Marlowe’a) i najcelniej potrafią ugodzić swoich pomazańców ostrzem satyry. W "Szaleństwie króla Jerzego" Nicholasa Hytnera król z przełomu XVII-XVIII wieku pokazany został niczym współczesny celebryta, który miewa różne "odpały". Natomiast, znakomita "Królowa" Stephena Frearsa błyskotliwie opowiada o kolizji między nowoczesnością a "konserwą". Relacjonuje ten moment w dziejach Korony, kiedy sterowane mediami, rozhisteryzowane masy oskarżyły zimną, nieczułą Elżbietę II o przyczynienie się do śmierci Diany, "królowej ludzkich serc". Choć twórcy patrzą na konflikt z dystansem i ironią, choć ukazują dwór jako koturnowy, archaiczny teatr, za którego kulisami dzieją się rzeczy straszne i śmieszne, to jednak wyraźnie sugerują, że są w tym sporze – mimo wszystko – po stronie Elżbiety. Bo coś za nią stoi: dziedzictwo, historia, doświadczenie, zasady. Podczas gdy popkultura opiera się na przelotnych, dziecinnych emocjach, chwilowych hierarchiach i modach, na manipulacji i nader uproszczonym widzeniu świata.


"Królowa"

Filmy królewskie są z natury swej dwuznaczne i być może to lubimy w nich najbardziej. Mamią nas okazałymi wnętrzami i wytwornymi kostiumami, a zarazem przypominają, iż nic nie trwa wiecznie, że każda korona w końcu z głowy spadnie. Opowiadają "przedpotopowe" historie, wskrzeszają niedzisiejsze, minione światy, by uspokoić nasze nerwy. Przenieść w rzeczywistość, która jest  – przynajmniej do pewnego momentu – stabilna, bezpieczna i niezmienna.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones