Relacja

13. T-MOBILE NOWE HORYZONTY: W paszczy "Lewiatana"

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/13.+T-MOBILE+NOWE+HORYZONTY%3A+W+paszczy+%22Lewiatana%22-97527
Szóstego dnia festiwalu piszemy dla Was o świetnym dokumencie Sarah Polley "Historie rodzinne" i fenomenalnie zrealizowanym "Lewiatanie" Luciena Castainga-Taylora i Vérény Paravel. W zanadrzu mamy też canneńską recenzję "Senady" autorstwa Jakuba Popieleckiego (przeczytacie ją TUTAJ) – nowy film Danisa Tanovica również można oglądać na tegorocznych Nowych Horyzontach.

A statek płynie…

Jedno imię, wiele twarzy. Mityczny Lewiatan bywał już krokodylem nilowym i białym wielorybem, demonem zazdrości i szatańskim kusicielem, istotą nieustraszoną i płochliwą, odważną i przebiegłą, płci męskiej i żeńskiej. W filmie reżyserskiego duetu Lucien Castaing-Taylor - Véréna Paravel znajduje jeszcze jedną symboliczną reprezentację – to przedziwny, biomechaniczny potwór, monumentalny trawler na niemal organicznym poziomie zespolony z załogą, walającym się po pokładzie rybim mięsem i przylatującym na żer ptactwem. 

 
Nocny połów odbywa się u wybrzeży Nowej Anglii. W maszynowni pracują tłoki, na pokładzie mężczyźni  wciągają sieci, oprawiają ryby, obsługują podnośniki. Perspektywa zmienia się co parę chwil. Za pośrednictwem rozsianych po zakamarkach statku miniaturowych kamer twórcy "uwalniają" narrację spod jarzma logiki. Kamerki przelewają się razem z rybią masą, zanurzają pod wodę, wirują dookoła trawlera. Co chwilę wynurzamy się na powierzchnię, aby zaczerpnąć powietrza albo nurkujemy w plątaninę rur i sieci. Podglądamy ten mikroświat zarówno od środka, jak i z dystansu.

Konsekwencja, z jaką twórcy podchodzą do audiowizualnej materii, musi budzić uznanie. Kakofoniczna, industrialna ścieżka dźwiękowa sprawia, że film pulsuje transowym rytmem. Kolorystyczne kontrasty, zaskakujące pasaże między ujęciami i niespodziewane montażowe zbitki nadają całości aurę surrealistycznego koszmaru.  Piękno przyrody jest tu niepodważalne, groza ludzkiej ingerencji w nią – obezwładniająca.
 
Nie ma żadnych wątpliwości, że "Lewiatan" to wybitne osiągnięcie techniczne. Ale czy artystyczne? Widać w filmie upojenie przyjętą metodą narracyjną, które z czasem zaczyna trącić efekciarstwem. Rzeczone zmiany perspektywy, dowodzące perfekcyjnego opanowania warsztatu, stają się szybko nużącą popisówką. Film zamknięty jest klamrą cytatów z Księgi Hioba i nie ma żadnych wątpliwości, że twórcom marzyła się alegoria biblijnych rozmiarów. Castaing-Taylor i Paravel podążają od szczegółu do ogólnego planu, od zmarszczki na czole okrętowego kucharza do statku widzianego z ptasiej (boskiej) perspektywy. Udaje im się połączyć klasyczny dokument obserwacyjny z awangardową impresją, lecz nie mam pewności, czy coś z tego połączenia wynika. Herman Melville napisałby, że jest ze mnie tylko "człowiek lądu", a "Lewiatan" to dla mnie jedynie "potworna bajka lub – co obrzydliwsze – nieznośna alegoria".

Wszystko zostaje w rodzinie

Nie byłem dotąd fanem Sarah Polley – ani jako aktorki (o usypiającym, rybim spojrzeniu i niezrozumiałej komunii wrażliwości z Isabel Coixet), ani jako reżyserki (budującej świat w swoim "Take This Waltz" z wyblakłych klisz i banalnych opozycji). Po seansie "Historii rodzinnych" biję się jednak w pierś. To wspaniały dokument i doskonałe autobiograficzne kino – zrealizowane nie tylko bez kompleksów, ale i bez narcyzmu.


Rodzice Polley poznali się w teatrze. Ona była aspirującą aktorką, on grywał już główne role. Ona zarażała optymizmem, oddychała pełną piersią  i czerpała energię z towarzyskich spotkań. On był wyciszony, wsłuchany w siebie i w trakcie tychże spotkań energię tracił. Wychodząc od tego klasycznego, melodramatycznego wątku, reżyserka snuje historię ich związku  oraz pewnej tajemnicy, która zaciążyła na losach całej familii. W "Historiach rodzinnych" dzieje się tak wiele i w takim tempie, że można by owym fabularnym mięsem obdzielić kilkanaście pełnometrażowych dramatów. A przy okazji po jednej komedii i musicalu.  

Polley wykłada karty na stół i od razu ujawnia autotematyczną podszewkę filmu.  Ramą fabuły jest opowieść o powstawaniu jej dokumentu. Ojciec czyta więc cały komentarz z offu, kamery i mikrofony co chwilę wdzierają się w kadr, zaś rozmówcy pytają o swój lepszy profil. Kiedy reżyserka nie namawia akurat do zwierzeń swojego rodzeństwa, snuje opowieść o pamięci jako najmniej doskonałej metodzie śledczej. Love story z udziałem swoich rodziców i paru innych "osób dramatu" rekonstruuje przy użyciu kamer Super8 i profesjonalnych aktorów. Te najbardziej zbliżone do fabuły fragmenty potwierdzają starą maksymę, że nostalgia jest filtrem wygładzającym krawędzie wspomnień. Przenoszą nas m.in. w świat filmowo-teatralnej bohemy lat 60. i 70., która zdążyła w Kanadzie obrosnąć mitem. Ogląda się je fantastycznie, zwłaszcza gdy autorka skupia się na komediowych mikroscenkach i dosłownie w paru ujęciach oddaje całą gorączkę emocji towarzyszących "artystycznym" przepychankom. 


 
W dziewięciu przypadkach na dziesięć podobna konwencja byłaby świadectwem stylistycznej fanaberii. Z filmu Polley biją jednak szczerość intencji i prostota środków. Przez cały seans nie tracimy wrażenia, że "Historie rodzinne" są czymś, czego w życiu reżyserki po prostu zabraknąć nie mogło: rozliczeniem z przeszłością i autoterapią. Z drugiej strony, nie ma najmniejszych wątpliwości, że sednem filmu jest po prostu historia, na którą nie wpadłby żaden scenarzysta.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones