Relacja

BERLINALE 2016: Geniusze i proletariusze

autor: , /
https://www.filmweb.pl/article/BERLINALE+2016%3A+Geniusze+i+proletariusze-115875
Oglądamy dwa kolejne filmy z Międzynarodowego Konkursu tegorocznego Berlinale. Jakub Popielecki sprawdza, jak wypadł duet Colina Firtha i Jude'a Lawa w "Genius" debiutanta Michaela Grandage'a. Anna Bielak zaś ogląda "Soy Nero“ w reżyserii Rafiego Pittsa i bada, czy cokolwiek jeszcze zostało z american dream.


"Lęk przed wpływem" - recenzja filmu "Genius", reż. Michael Grandage


Choć "Genius" to opowiadająca o legendarnym artystyście produkcja, w której zagrali dwaj znani i lubiani aktorzy, film wolny jest od kardynalnego grzechu kinowej biografistyki. Reżyser Michael Grandage bierze na tapetę życie pisarza i nie pozwala, by - jak dzieje się regularnie w podobnych przypadkach - dzieło bohatera zostało przysłonięte przez rozmaite "okoliczności przyrody": romanse, awanse, mezalianse. Zgoda: okoliczności powstania książki - nieważne, jak wielkiej - zazwyczaj wyglądają mało efektownie, mało filmowo. Pisarz siada na tyłku, patrzy w kartkę, patrzy w sufit, patrzy w okno i pisze, pisze, pisze. Zbyt często jednak zapomina się o tym i bez opamiętania mitologizuje akt twórczy. Oczywiście twórca nie jest aż tak zuchwały, by definitywnie rzucić w kąt obyczajową otoczkę i zamknąć nas w pokoju z literatem oraz jego maszyną do pisania; owa obyczajowa otoczka jest przecież głównym tematem filmu. Ale punkt dla reżysera, że nie zapomina o sumiennym sprawozdaniu z procesu kreacji. Że nie zapomina o najważniejszym: artystów pamiętamy przede wszystkim za ich dzieła. Życiorysy to co najwyżej przypisy.

Tytułowym geniuszem jest Thomas Wolfe, pochodzący z Północnej Karoliny autor tworzący w pierwszej połowie XX wieku; w swoim czasie niezwykle popularny i uznawany za jednego z "wielkich amerykańskich powieściopisarzy", dziś nieco zapomniany. Grandage pokazuje nam wzlot kariery Wolfe’a. Zaczyna od momentu, w którym twórca (Jude Law), odrzucony przez niemal każde wydawnictwo w Nowym Jorku, wkracza do biura Maxwella Perkinsa (Colin Firth), najbardziej cenionego redaktora epoki. Literat spodziewa się kolejnej odmowy - ma już nawet w zanadrzu arogancką przemowę - czeka go jednak niespodzianka. Maxwell, pracujący m.in. z Fitzgeraldem i Hemingwayem, jest zachwycony debiutanckim rękopisem Wolfe’a. Stawia tylko jeden warunek: gargantuicznych rozmiarów powieść wymaga skrótów. 

Wątek przepychanki między Wolfe’em a Perkinsem to najciekawszy aspekt filmu. Przynosi on bowiem fascynujące sprawozdanie z pola walki, jakim jest tworzenie. Pokazuje, że nie ma uniwersalnego sposobu na pisanie. Każdy pracuje po swojemu: jeden toczy heroiczne boje o każde zdanie, z drugiego wylewa się potok słów, który trzeba potem okiełznać. Grandage stawia tu intrygujące pytania. Jaka jest różnica między autorem a redaktorem? Gdzie kończy się pisanie, a zaczyna korekta? Czy gwiazda Wolfe’a zabłysłaby tak jasno, gdyby nie współpraca z Perkinsem? A może to Perkins jest "geniuszem", bo wydobył z Wolfe’a jego wielkość? Co prawda rozsierdzony przez niekończące się sugestie redaktora pisarz wykrzykuje w którymś momencie, że gdyby Perkins pracował z Tołstojem, to dziś zamiast "Wojny i pokoju”" znalibyśmy powieść… „Wojna i nic więcej”. Ale zarazem rozumie, że jego książki zyskują na uwzględnieniu krytycznych uwag Maxwella. Co wcale nie znaczy, że nie dopadnie go w końcu ciężki przypadek lęku przed wpływem.

Całą recenzję Jakuba Popieleckiego znajdziecie TUTAJ

"Oddam za ciebie życie" - recenzja filmu "Soy Nero", reż. Rafi Pitts


"American dream" to mit, wszyscy o tym wiemy. Minęły już czasy, w których na kryzys reagowano nadprodukcją eskapistycznych filmów i historii z cyklu "od pucybuta do milionera". Kino zaangażowane politycznie opowiada dziś o rozczarowaniu, którego nie sposób uniknąć. Ideały idą pod nóż; wolność, równość i tolerancja to puste hasła. Wysiłek nieuprzywilejowanej jednostki w walce o własne szczęście, pieniądze i stabilizację nie ma sensu; jest jak walenie głową w mur. Albo - gdybyśmy chcieli użyć mniej brutalnej metafory - jak syzyfowa praca. Obraz Syzyfa rymuje się zresztą z historią opowiedzianą w najnowszym filmie Rafiego Pittsa.

"Soy Nero" to historia chłopaka, który marzy o Ameryce. O kraju mlekiem i miodem płynącym i o obywatelstwie, z którego można być dumnym. Nero (świetny Johnny Ortiz) urodził się w Los Angeles, ale po wrześniu 2011 roku został deportowany do kraju, z którego pochodziła jego matka. Nie chce jednak mieszkać w Meksyku. Czuje się Amerykaninem, ale ponieważ nie ma na to papierów, granicę do raju musi przekroczyć nielegalnie. Przestrzeń między dwoma krajami na szczęście nie przypomina linii frontu. Pitts w oryginalny sposób odchodzi od ikonografii, do której przyzwyczaili nas twórcy i reporterzy opowiadający o tzw. Ameksyce. Na jego granicy nie toczy się wojna narkotykowych karteli, nikt nie handluje bronią, nie rozgrywają się żadne dramaty. Granica w filmie to przestrzeń zarezerwowana dla ekscytujących gier i zabaw. W jednej z pierwszych scen kilkumetrowy płot oddzielający Stany Zjednoczone od Meksyku pełni funkcję siatki do gry w siatkówkę. Kiedy chwilę potem Nero nielegalnie go przeskakuje, na tle nocnego nieba wybuchają fajerwerki. Mamy pierwszy dzień nowego roku i jakże piękną - choć mało subtelną - metaforę nowego życia.

Zbyt łatwe do odczytania alegorie są jedną z trzech podstawowych wad filmu. Drugą jest łopatologiczna powtarzalność wątków. Trzecią - poczucie, że historia, która mogłaby sprawnie obnażać mechanizmy rządzące amerykańską polityką, to zwykła agitka. Począwszy od prologu i kawału-przypowieści o mrówce (która za jedną upojną noc spędzoną ze słoniem musi zapłacić dożywotnim kopaniem mu grobu, bo kochanek zmarł w trakcie stosunku) reżyser sugeruje, że coś tu czegoś nie jest warte. Deportowany przed laty Nero, który wychował się w Stanach i z Meksykiem istotnie nie ma wiele wspólnego, stawia jednak na szali swoje życie. Chce wstąpić do armii, żeby w zamian - jak wielu innych w podobnym położeniu - dostać amerykańskiego obywatelstwo. Czy powinien desperacko poświęcać wszystko dla zielonej karty? Poszukiwanie odpowiedzi na to pytanie powinno napędzać narrację filmu przez dobre półtorej godziny; tymczasem odpowiedź pada już na starcie. Co teraz? Pitts zachowuje się jak nauczyciel tłumaczący, jak pisać rozprawkę. Daje nam kolejne argumenty dowodzące słuszności tezy - postawionej jasno, wyraźnie i za wcześnie.

Całą recenzję Anny Bielak znajdziecie TUTAJ 

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones