Artykuł

High Tech, Low Life

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/High+Tech%2C+Low+Life-96608
Cyberpunkowa rzeczywistość przynależy raczej do świata naszych koszmarów niż marzeń. Mroczne wizje "nowych wspaniałych światów" przerażają i przyciągają, a hałaśliwe i nihilistyczne kino cyberpunkowe emanuje tą samą energią, która napędzała niegdyś piosenki Sex Pistols czy The Clash. Na 13. MFF T-Mobile Nowe Horyzonty we Wrocławiu będzie można zapoznać się z awangardą nurtu, z którym filmowcy do dziś nie mogą sobie poradzić.

 

Chandler w świecie przyszłości

Ironiczny uśmiech losu każe umiejscowić datę powstania nurtu w orwellowskim roku 1984. Właśnie wtedy William Gibson opublikował – uznaną później za cyberpunkową Biblię – powieść "Neuromancer". Poddany dyktaturze postępu, wyzuty z uczuć świat zaludniony przez gangsterów, prostytutki i młodocianych outsiderów nie był jednak wymysłem amerykańskiego pisarza. Niektórzy badacze są skłonni uznawać cyberpunk za pogrobowca klasycznego czarnego kryminału. W ponurym świecie opisywanym przez Raymonda Chandlera i spółkę pierwszoplanową rolę odgrywał bohater będący nieuświadomionym egzystencjalistą i Syzyfem w znoszonym prochowcu. Między cygarem a kolejną szklanką whisky Philip Marlowe z godnością nakładał kapelusz i ruszał na skazaną na porażkę konfrontację w obronie wyznawanych przekonań. Gdyby prywatni detektywi zwykli pracować w duetach, do bohatera "Wielkiego snu" z powodzeniem mógłby dołączyć także filmowy Lemmy Caution z "Alphaville" Jean-Luca Godarda. Dzieje mężczyzny próbującego wyzwolić tytułowe miasto spod dyktatury elektronowego mózgu Alpha 60 układają się w narrację, która pod wieloma względami antycypuje najważniejsze motywy twórczości cyberpunkowej. W świecie "Neuromancera" miejsce odesłanych na emeryturę prywatnych detektywów zajęła zgraja poruszających się na granicy prawa komputerowych geniuszy. Postawienie właśnie na taki typ bohatera stanowiło reakcję  autorów na przemiany otaczającej rzeczywistości. Wylansowana przez twórców nurtu zasada "high tech & low life" z powodzeniem pasowałaby do opisu rozwarstwionych społecznie i ekonomicznie Stanów Zjednoczonych ery Reagana.  

Niezdarny flirt z mainstreamem


Wyrazistość i potencjalna widowiskowość nurtu błyskawicznie wzbudziła zainteresowanie filmowców. Krytycy pozostają jednak zgodni, że twórcy nie sprostali wyzwaniu, a kino nie doczekało się arcydzieła na miarę "Neuromancera". Jedna z przyczyn twórczej impotencji reżyserów może tkwić w trudnościach z uchwyceniem fenomenu gatunku. Pod tym względem cyberpunk jest trochę jak pornografia: choć łatwy do rozpoznania, z trudem daje się zamknąć w ramy precyzyjnej definicji. Przeszkodą nie do przeskoczenia okazała się także  hermetyczność nurtu. Nadużywana przez autorów powieści specjalistyczna terminologia była do przyjęcia na kartach powieści, gdy  pozwalała czytelnikowi budować bardziej precyzyjny obraz przedstawionego świata. Na kinowym ekranie podobna strategia nie miała jednak racji bytu. Niewtajemniczeni w arkana świata techniki widzowie często dostawali zadyszki i tracili ochotę na śledzenie dynamicznej intrygi. Świadomi tych zagrożeń twórcy  dążyli czasem do maksymalnego uproszczenia fabuły i upodobnienia jej do rozpoznawalnych dla widza wzorców.  Potraktowane w podobny sposób dzieła cyberpunkowe w rodzaju "Johnny'ego Mnemonica" traciły jednak wówczas nimb oryginalności i zamieniały się w lekko zmodyfikowane klony zwyczajnych filmów science fiction. W osiągnięciu masowego sukcesu z pewnością nie pomogło nurtowi także promowanie konsekwentnie pesymistycznej wizji świata. W cyberpunkowym słowniku nadzwyczaj rzadko można natknąć się na upragnione przez widownię hasła w rodzaju "happy end" czy "katharsis". Także dlatego próba podboju salonów zakończyła się nieuniknionym powrotem do getta.

"Johnny Mnemonic"

W tym szaleństwie jest metoda


Czy oznacza to, że eksperyment o nazwie "filmowy cyberpunk" należy uznać za spektakularną klęskę? Niekoniecznie. Wystarczy przyjąć stanowisko  niektórych badaczy  – w Polsce prezentowane choćby przez Dawida Głownię – i przyjrzeć się związkom nurtu z niskobudżetowym kinem klasy B. Z podobnego założenia wyszli najwidoczniej także organizatorzy festiwalu Nowe Horyzonty. Zamiast klasyków program sekcji "Nocne szaleństwo" zdominują raczej wygrzebane z lamusa kurioza i hipnotyzujące projekcje chorej wyobraźni.

W programie przeglądu znalazło się miejsce między innymi na lesbijską popfantazję rodem z niedalekiej Austrii. "Flaming Ears" ma w sobie więcej perwersji niż wszystkie części "rajskiej trylogii" Ulricha Seidla razem wzięte, lecz jednocześnie udowadnia, że cyberpunk doskonale prezentuje się w miłosnym uścisku z melodramatem. Zamiłowanie do przesady i ostentacji stanowi także zasadę regulującą porządek świata w "Hardware" (tekst Darka Aresta poświęcony filmowi możecie przeczytać TUTAJ – przyp. red.). Choć film Richarda Stanleya wydaje się dość luźno związany z estetyką cyberpunkową, nie warto zaprzątać sobie głowy definicyjnymi ograniczeniami. Przyjemność z seansu "Hardware" gwarantuje zwłaszcza galeria osobliwych postaci, wśród których na pierwszy plan wyłania się epizodyczny bohater Iggy'ego Popa. Wokalista The Stooges imponuje brawurą w ekranowej szarży, podczas której wciela się w nadpobudliwego DJ-a. Wściekły Bob, który określa samego siebie jako "mężczyznę z industrialnym kutasem" wygłasza w pewnym momencie emblematyczną dla cyberpunkowej wrażliwości kwestię: "Dobre wiadomości? Nie ma, kurwa, żadnych dobrych wiadomości. Lepiej zagrajmy odrobinę muzyki".

"Hardware"

W stronę eksperymentu

Jednym z motywów przewodnich powtarzających się w niemal wszystkich filmach nurtu pozostaje zacieranie się granicy między człowiekiem a maszyną. Bohaterowie kina cyberpunkowego przypominają często tytułowe "holy motors" z filmu Leosa Caraxa – przedziwne istoty na skraju wyczerpania, które krążą po rzeczywistości pozbawionej sensu i celu. To, co u Francuza zyskuje status wymyślnej metafory, tutaj przyjmuje postać bolesnego konkretu. Tracący zdolność do okazywania uczuć i emocji bohaterowie ulegają postępującej dehumanizacji. Podczas gdy część z nich dąży do osiągnięcia takiego stanu dobrowolnie, inni przyjmują  przemiany z najwyższym przerażeniem.

Cielesna metamorfoza bohatera stanowi przedmiot jednej z najsłynniejszych scen w historii filmowego cyberpunku. Kultowy w oczach nowohoryzontowej publiczności "Tetsuo – człowiek z żelaza" wstrząsa obrazem przerażonego mężczyzny, którego penis zamienia się w olbrzymie wiertło. Film Shinyi Tsukamoto stanowi emblematyczny tytuł dla japońskiej odmiany cyberpunku, który trafił na niezwykle podatny grunt w społeczeństwie opętanym na punkcie postępu i nowoczesności. Filmy z kraju Kwitnącej Wiśni wyraźnie różnią się od swoich amerykańskich odpowiedników. Twórcy rodem z Japonii – idąc śladem "Tetsuo..." – często rezygnują ze wsparcia klasycznie rozumianej fabuły i ciążą w stronę wizualnego eksperymentu. Z podobnego myślenia wyrasta chociażby kino Shozina Fukuia, najważniejszego obok Tsukamoto japońskiego przedstawiciela nurtu. Pełne agresywnych, niepokojących obrazów filmy "964 Pinocchio" i "Rubber's Lover" również znajdą się w programie wrocławskiego przeglądu.

"Tetsuo"

Wtyczka w otworze

Analizowane często przez japoński cyberpunk niebezpieczne związki erotyzmu i technologii w  twórczy sposób inspirują również kino Davida Cronenberga. Postacie z "Crash" odczuwają podniecenie na widok efektownych wypadków samochodowych. Od  seksualnych metafor roi się również w późniejszym "ExistenZ". Dla bohaterów tego filmu ekwiwalent erotycznej przyjemności stanowi  umieszczanie wtyczki w otworze znajdującym się w dolnej części kręgosłupa partnera. Bodaj najbardziej cyberpunkowym utworem w karierze Cronenberga pozostaje jednak – znajdujący się w programie wrocławskiego festiwalu – "Wideodrom", ochrzczony niegdyś przez Andy'ego Warhola "Mechaniczną pomarańczą lat 80.". Autor "Niebezpiecznej metody" tworzy na ekranie wizję świata zamieszkanego przez ludzi poszukujących w rzeczywistości coraz bardziej intensywnej stymulacji. W spełnianiu ich pragnień pomaga emitująca pełne seksu i przemocy stacja telewizyjna, której oglądanie powoduje z czasem katastrofalne w skutkach uzależnienie. Zaprezentowana w "Wideodromie" wizja świata wydaje się ilustracją poglądów Marshalla McLuhana. Cronenberg z pewnością podpisałby się pod słowami  myśliciela dowodzącego, że "medium jest przekazem", a charakter środka komunikacji ma na odbiorcę większy wpływ niż treść ogłaszanej wiadomości. Kanadyjski reżyser postanowił zresztą subtelnie zadrwić ze swego profesora i umieścił w fabule – wyraźnie inspirowaną McLuhanem – postać Briana O'Bliviona. Zmanierowany intelektualista wzbudza śmiech, ale wyrażanym przez niego przekonaniom nie sposób odmówić racji. Klucz do interpretacji "Wideodromu" mógłby kryć się chociażby w wyrażonym przez O'Bliviona przekonaniu, że "Cokolwiek pojawi się na ekranie, wyłania się jako surowe doświadczenie dla oglądających. Dlatego telewizja jest rzeczywistością, a rzeczywistość jest mniej istotna od telewizji".

"Wideodrom"

Cyborgiem być

Trudności ze zdefiniowaniem cyberpunku przynoszą paradoksalnie również szansę na jego przetrwanie. Pozbawione wyrazistego kanonu i precyzyjnych wyznaczników stylu kino z wdziękiem poddaje się przeróżnym wariacjom. Wbrew stereotypowi o wpisanym w ramy nurtu pesymizmie świat stechnicyzowanej przyszłości może dostarczać również powodów do śmiechu. Najlepszy dowód w tej kwestii przynosi chociażby – flirtujące z motywami charakterystycznymi dla cyberpunku – "Bleak Future". Postapokaliptyczny road movie w reżyserii Scotta O'Malleya pokazuje, jak mogłoby wyglądać słynne "Zombieland", gdyby wyreżyserował je Andriej Tarkowski. W opozycji do ponurego cyberpunkowego kanonu staje także – doskonale znany widzom poprzednich edycji Nowych Horyzontów – "Jestem cyborgiem i to jest OK" Chan-wook Parka. Tytułowa bohaterka tamtego filmu na obraźliwą sugestię "Jesteś psychiczna" odpowiada z uzasadnionym oburzeniem: "Ależ nie. Jestem cyborgiem". Status człowieka-maszyny nie tylko nie wprawia bohaterki w dyskomfort, lecz umożliwia jej poznanie miłości swojego życia. Opowiadający romantyczną w gruncie rzeczy historię niemożliwego związku dwojga wyrzutków Chan-wook Park nie traci bynajmniej charakterystycznego dla gatunku zamiłowania do  kontestacji. "Jestem cyborgiem i to jest OK" i pokrewne filmy przypominają po prostu, że siłę punka obok ostrych protest-songów mogą stanowić również ekscentryczne ballady.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones