Relacja

Recenzujemy "The Favourite" i "Romę"

autor: , /
https://www.filmweb.pl/article/Recenzujemy+%22The+Favourite%22+i+%22Rom%C4%99%22-129716
Drugiego dnia festiwalu w Wenecji Łukasz Muszyński obejrzał pierwszy zrealizowany w Hollywood film Yórgos LánthimosYorgosa Lanthimosa – "The Favourite", a Piotr Czerkawski zachwycił się "RomąAlfonso Cuaróna. Poniżej znajdziecie także recenzję "The Mountain" w reżyserii Ricka Alversona

***


Kochanice królowej (rec. filmu "The Favourite", reż. Yorgos Lanthimos)

Yorgos Lanthimos trafił wreszcie do Hollywood i – co wcale nie takie oczywiste – jako artysta wyszedł z tej wizyty bez szwanku. Słynący z nieuczesanej wyobraźni oraz mrocznego poczucia humoru Grek przyjął zaproszenie studia Fox Searchlight, które od blisko ćwierć wieku specjalizuje się w produkcji filmów łączących artystyczne wartości z komercyjnym potencjałem. Po raz pierwszy w karierze twórca "Kła" zdecydował się zrealizować film według scenariusza, którego sam nie napisał. Za fabułę "The Favourite" odpowiadają bowiem debiutantka Deborah Davis oraz pracujący do tej pory głównie w telewizji Tony McNamara. Może się mylę, ale myślę, że gdyby ich tekst wziął na warsztat któryś z etatowych reżyserów kina kostiumowego, takich jak Tom Hooper ("Jak zostać królem") albo Joe Wright ("Czas mroku"), otrzymalibyśmy solidny, dobrze zagrany dramat historyczny. W rękach Lanthimosa XVIII-wieczna opowieść o konflikcie na dworze brytyjskiej królowej Anny zamieniła się tymczasem w przedziwny koktajl "Barry'ego Lyndona" i komedii braci Zucker.


O miano tytułowej ulubienicy rywalizują na ekranie księżna Marlborough, Sarah Churchill (Rachel Weisz), oraz jej kuzynka, zubożała arystokratka Abigail Hill (Emma Stone). Pierwsza – uważana przez historyków za jedną z bardziej wpływowych kobiet swojej epoki – była do tej pory najbardziej zaufaną osobą w otoczeniu monarchini (Olivia Colman). Przyjaźń, którą obdarzyła ją zniedołężniała, odklejona od rzeczywistości Anna, pozwalała bohaterce de facto rządzić krajem. Do czasu. Pojawienie się w pałacu Abigail sprawia, że relacja między kobietami zaczyna się psuć. Władczyni spędza coraz więcej czasu w towarzystwie młodej służki, czym doprowadza zazdrosną księżną do szału. Obawiając się utraty uprzywilejowanej pozycji, Sarah próbuje pozbyć się krewnej. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że trafiła na nie lada przeciwniczkę.

"The Favourite" to bez wątpienia najbardziej przystępny utwór w filmografii Lanthimosa. Aktorzy nareszcie nie grają na granicy katatonii, dialogi są soczyste, z kolei inspirowana autentycznymi zdarzeniami intryga przedstawiona jest klarownie i bez większych udziwnień. Nie oznacza to bynajmniej, że po przeprowadzce do Fabryki Snów grecki reżyser schował artystyczne obsesje na dnie walizki. W nowym filmie raz jeszcze zaprasza widza do rządzącej się surowymi regułami krainy absurdu. Na królewskim dworze dziecinada kroczy pod rękę z okrucieństwem, a spod sformalizowanych salonowych rytuałów co rusz wypełza perwersja. Premier urządza wyścigi kaczek. Lider opozycji i jego świta ciskają pomarańczami w ucieszonego golasa. Monarchini na przemian przejada się słodkościami i wymiotuje. Groteskowość tego świata podkreślają ujęcia nakręcone przy pomocy zniekształcającego rzeczywistość "rybiego oka", a także rozpisana m.in. na organy i instrumenty smyczkowe upiorna muzyka Komeila S. Hosseiniego.

Całą recenzję Łukasza Muszyńskiego można przeczytać TUTAJ. 

***


Siostrzeństwo (rec. filmu "Roma", reż. Alfonso CuarónAlfonso Cuarón)

Alfonso Cuarón wraca do korzeni. Meksykański reżyser, który podbił Hollywood za sprawą "Grawitacja",  po raz pierwszy od 17 lat postanowił nakręcić film w ojczyźnie. Jakby tego było mało, twórca słynący dotychczas z chłodnego dystansu do portretowanej rzeczywistości, tym razem zdecydował się opowiedzieć historię głęboko osobistą. Być może właśnie dlatego Cuarón postanowił odpowiadać w "Romie" nie tylko za reżyserię i scenariusz, lecz pełnił także rolę jednego z operatorów i współmontażysty. Choć istniały obawy, że tak silnie autorski rys zaszkodzi filmowi i uczyni go nazbyt hermetycznym, stało się coś wręcz przeciwnego. "Roma" to kawał znakomitego kina, które za kilkadziesiąt lat będziemy prawdopodobnie stawiać na jednej półce z dokonaniami Luchino Viscontiego czy Ettore Scoli.


Skojarzenia z tymi twórcami przychodzą do głowy dlatego, że akcja filmu, biorącego swój tytuł od nazwy modnej i stylowej dzielnicy Mexico City, toczy się we wczesnych latach 70. Cuarón dba zresztą o to, by "Roma" sprawiała wrażenie dzieła niedzisiejszego, w najszlachetniejszym sensie tego słowa. Podobnie jak reżyserzy tworzący w okresie złotego wieku kina autorskiego, Meksykanin nigdzie się nie spieszy i nie stara się przykuć uwagi widza za sprawą mnożenia kolejnych fabularnych atrakcji. Zamiast tego, demonstruje godną podziwu wrażliwość na szczegół. Właściwość ta znajduje swoje odzwierciedlenie w języku filmu, ze szczególnym uwzględnieniem roboty operatorskiej. Zdjęcia, powstałe tym razem bez udziału etatowego współpracownika CuarónaEmmanuela Lubezkiego – zachwycają zwłaszcza dzięki wykorzystaniu licznych panoram. Użycie właśnie tego środka wzmaga wrażenie przyglądania się przedstawionemu światu z iście dziecięcą ciekawością i doskonale pasuje do przyjętej przez Cuaróna konwencji rodzinnej sagi.

Portretowana w "Romie" zbiorowość składa się z gromadki dzieci, oddanych służących i charyzmatycznej matki próbującej wypełniać lukę po wiecznie nieobecnym ojcu. Perypetie bohaterów intrygują, nawet jeśli w ich życiu nie dzieje się pozornie nic szczególnego. Wystarczy jednak chwila przyglądania się drobnym troskom i małym radościom filmowej rodziny, by widz zapragnął stać się jej częścią. Największe zwycięstwo Cuaróna polega na tym, że wrażenie to nie zmienia się nawet, gdy po protagonistów upomina się w końcu dziejowa zawierucha. Kolejne kryzysy, czy to związane z katastrofami naturalnymi czy niepokojami społecznymi, tylko zwiększają poczucie wspólnoty i wpływają na bohaterów mobilizująco Doskonale widać to zwłaszcza w scenie, w której służąca, pod wpływem impulsu, przełamuje paraliżujący lęk przed wodą i nurkuje w morzu, by uratować topiących się podopiecznych.

Całą recenzję Piotra Czerkawskiego można przeczytać TUTAJ

***

Szaleństwo bez metody (rec. filmu "The Mountain", reż. Ricka Alversona)

"Czy słyszysz głosy?" – to pytanie, od którego doktor Wallace Fiennes zaczyna każde spotkanie z nowym pacjentem, a zwłaszcza pacjentką. Nad odpowiedzią warto dobrze się zastanowić. Mamy w końcu lata pięćdziesiąte, a więc czas, gdy psychiatra sprawuje właściwie nieograniczoną władzę nad chorym. W filmie Ricka Alversona zrodzona w takich warunkach zależność służy za pretekst do opowiedzenia o pysze, hipokryzji i ambiwalentnej naturze postępu. Choć miejscami "The Mountain" przedstawia te kwestie w sposób frapujący, ostatecznie pozostawia jednak widza z poczuciem niedosytu.


Po twórcy pokroju Alversona mieliśmy prawa oczekiwać kina wytrącającego z równowagi i dającego do myślenia. Właśnie takie były bowiem poprzednie filmy reżysera, których wspólny mianownik stanowi dodatkowo mocno krytyczny stosunek do amerykańskiej rzeczywistości. W "The Builder" i "New Jerusalem" Alverson kompromitował mit Stanów Zjednoczonych jako ziemi obiecanej dla przybyszów z zewnątrz. W słynnym "The Comedy kwestionował rzekome przywiązanie rodaków do idei demokratycznej równości, podkreślając wątek arogancji, z jaką traktują otoczenie przedstawiciele warstw "uprzywilejowanych".  Podobny temat powraca także w "The Mountain", które – dzięki cofnięciu akcji o kilkadziesiąt lat – sprawia wrażenie filmu tym bardziej uniwersalnego i wymykającego się doraźnej publicystyce.

Najnowsze dzieło Alversona stanowi także kolejny dowód biegłości towarzyszącej Amerykaninowi w posługiwaniu się językiem kina. Dominacja chłodnych kolorów i ascetyzm scenografii przywołującej na myśl najbardziej depresyjne wizje Edwarda Hoppera, kreuje atmosferę sztuczności ekranowego świata. Wrażenie to pogłębia także oszczędne, minimalistyczne aktorstwo objawiające się chociażby w sposobie wypowiadania kwestii. Większość postaci mówi nienaturalnie powoli, sprawiając wrażenie, jakby wyrzucanie z siebie kolejnych słów sprawiało im niemal fizyczny ból.

Całą recenzję Piotra Czerkawskiego znajdziecie TUTAJ

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones