Wywiad

Rozmawiamy z Kim Ki-Dukiem, zdobywcą Złotego Lwa

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Rozmawiamy+z+Kim+Ki-Dukiem%2C+zdobywc%C4%85+Z%C5%82otego+Lwa-88727
Ze świeżo upieczonym zdobywcą Złotego Lwa na 69. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji porozmawiał na wyspie Lido nasz współpracownik, Piotr Czerkawski. Czy zwycięska "Pieta" jest komentarzem do szalejącego kryzysu finansowego? Co uratowało karierę twórcy "Pustego domu"? Czy poezja wciąż idzie u niego pod rękę z brutalnością? Przekonajcie się sami.

***

Piotr Czerkawski: Uznawany za jedno z Pańskich największych osiągnięć "Wiosna, lato, jesień, zima i… wiosna" był interpretowany jako film ściśle buddyjski. Tymczasem w nagrodzonej Złotym Lwem w Wenecji "Piecie" wyraźnie odwołuje się Pan do symboliki chrześcijańskiej. Skąd w Pańskiej twórczości tak duże zainteresowanie tymi dwiema religiami?

Kim Ki- Duk: Żyjemy w świecie, który skupia się na podkreślaniu różnic między religiami i traktuje je niezwykle stereotypowo. Mnie tymczasem zależy na osiągnięciu czegoś zupełnie przeciwnego. Wychodzę z założenia, że każda religia jest do siebie bardzo podobna i odwołuje się do tego samego poczucia duchowości jej wyznawców. Autentycznie wierzący chrześcijanin i gorliwy buddysta w gruncie rzeczy muszą być do siebie bardzo podobni.

Pański film jest niezwykle spirytualistyczny, ale z drugiej strony bardzo naturalistyczny. Większość zdjęć do "Piety" powstała w najbiedniejszych dzielnicach Seulu. Skąd pomysł, żeby opowiedzieć swoją historię akurat w takiej scenerii?

Chciałem pokazać, że nasze postawy są silnie zdeterminowane przez dwa elementy – miejsce i czas, w którym funkcjonujemy. Żyjemy dziś w naprawdę trudnych okolicznościach: ludzie albo w ogóle nie mają pracy, albo zarabiają coraz mniej pieniędzy. Te w gruncie rzeczy abstrakcyjne, ekonomiczne hasła znajdą swoje potwierdzenie właśnie, gdy wyjdziemy z kamerą na ulicę. Istnieją dzielnice Seulu, których nędza robi naprawdę przygnębiające wrażenie. Przy okazji stanowi też doskonałą metaforę egzystencjalnej kondycji ich mieszkańców.

Nigdy nie uważałem Pana za twórcę kina społecznie zaangażowanego. Tymczasem "Pieta" wygląda na poetycki komentarz do szalejącego na świecie kryzysu finansowego.


Na pewno nie miałem na celu robienie analiz ekonomicznych ani krytykowania konkretnych posunięć rządu. Chodziło mi raczej o pokazanie sposobu, w jaki globalny kryzys i atmosfera frustracji i niepewności jutra wpływają na podstawowe relacje międzyludzkie. W ostatnich latach szokuje mnie przede wszystkim narastający między nami brak zaufania. Z czego tak naprawdę wynika? Co trzeba zrobić, żeby go pokonać? Wychodzę z założenia, że stawianie takich pytań jest moim artystycznym obowiązkiem.

 
"Pieta"

W 1996 roku zadebiutował Pan "Krokodylem", który opowiadał historię grupy bezdomnych żyjących na ulicach Seulu. "Pieta", choć pozornie podobna, bardzo różni się jednak od tamtego filmu. Jak bardzo zmieniła się Pańska twórczość przez niemal 20 lat, które upłynęły od debiutu?

Z pewnością zmieniłem odrobinę rejony artystycznych zainteresowań, zacząłem poszukiwać innego rodzaju emocji. Moje pierwsze filmy były wyrazem protestu przeciw rzeczywistości, emanował z nich gniew. Dziś – znacznie bardziej niż wtedy – skupiam się na próbie zrozumienia świata. Staram się patrzeć na ludzi z empatią i dostrzec pewną logikę nawet w ich najbardziej niedorzecznych zachowaniach.

Od czasu debiutu na pewno nie zmieniło się jedno. Poezja nadal sąsiaduje w Pańskiej twórczości z brutalnością. Dlaczego przemoc stanowi dla Pana tak ważny składnik ekranowego świata?

Przemoc wydaje mi się po prostu nieunikniona. W odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak się dzieje, kryje się zresztą największa tragedia. Przemoc napawa mnie smutkiem, bo traktuję ją jako środek komunikacji, który pojawia się wtedy, gdy ludzie nie potrafią już rozmawiać ze sobą w inny sposób. Z tego samego powodu wierzę jednak, że przemoc może czasem nami wstrząsnąć i otworzyć oczy. Może uświadomić, że coś poszło w naszym życiu nie tak i należy sobie z tym poradzić.

 
"Krokodyl"

Bohaterem "Piety" uczynił Pan bezwzględnego windykatora, który czyni swoich dłużników kalekami. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że sam również jest upośledzony, tyle że pod względem emocjonalnym.


Zdecydowanie tak. Mój bohater wychował się bez matki, a więc nie miał szansy doświadczyć największej miłości, jaką człowiek może przekazać drugiemu człowiekowi. Skoro nie funkcjonował w rodzinie, trudno oczekiwać od niego, by poradził sobie w większej zbiorowości – w społeczeństwie.

W zeszłym roku – w trakcie Pańskiej wizyty na Nowych Horyzontach we Wrocławiu – rozmawialiśmy o filmie "Arirang". Jestem ciekaw, jak patrzy Pan na ten projekt z perspektywy czasu. Czy podtrzymuje Pan tezę, że niezwykle intymny dokument uratował Pańską karierę?

Wciąż uważam, że "Arirang" to dla mnie coś więcej niż film. To przeżycie duchowe i rodzaj katharsis, który stał się dla mnie możliwy dzięki uruchomieniu kamery. Gdyby nie ono, na pewno nigdy nie nakręciłbym "Piety" i nie otrzymałbym Złotego Lwa.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones