Wywiad

Wywiad z twórcą "Piły" i "Naznaczonego"

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Wywiad+z+tw%C3%B3rc%C4%85+%22Pi%C5%82y%22+i+%22Naznaczonego%22-75776
Świat horroru zdobył szturmem, razem ze swoim przyjacielem, scenarzystą i aktorem Leighem Whannellem. Razem stworzyli najbardziej dochodową franczyzę w historii kina grozy. Teraz zapraszają nas na seans "Naznaczonego" – jednego z najciekawszych amerykańskich horrorów ostatnich lat. James Wan, Australijczyk o malezyjskich korzeniach, opowiedział Filmwebowi o swoim nowym filmie, strachu przed lalkami i przyjaźni z facetem, który miał odciąć sobie nogę zardzewiałą "Piłą".

"Naznaczony" opanował amerykańskie kina, a teraz szykuje się na podbój Europy. Czujesz się zmęczony?
Czuję się zadowolony. Film okazał się sporym sukcesem komercyjnym, a cały czas zarabia coraz więcej. Wiedziałem, że warto inwestować czas i energię w ten projekt (śmiech).

Obejrzałem "Naznaczonego" przedwczoraj...
Podobał Ci się?

Bardzo. To  niezwykle eklektyczny film – są tu elementy najróżniejszych podgatunków horroru, szczypta baśni, pastisz.  
Nie zapominajmy o konwencji filmu o nawiedzonym domu, który miał elegancko spajać wymienione przez Ciebie elementy. Zawsze bardzo lubiłem ten podgatunek kina grozy – wydawał mi się niewinny i "klasyczny", w bardzo czystym, pozytywnym rozumieniu tego słowa. Chciałem tę "czystość" ponownie uzyskać i przenieść ją na ekran. Dzisiejsze horrory epatują krwią i sadystyczną przemocą, sam jestem za to w dużej mierze odpowiedzialny (śmiech). Chciałem powrotu do tej pierwotnej grozy. Do tego fantastycznego klimatu, który stanowił o powodzeniu takich filmów jak "Zemsta po latach" czy "Nawiedzony dom". Uwielbiałem je i po prostu chciałem dać temu wyraz.

Ponownie pracowałeś z Leighem Whannellem. Znacie się jak łyse konie.
Mamy bardzo klarowny podział pracy. Ja reżyseruję, Leigh pisze i gra. Tak było przy "Pile", tak samo jest w "Naznaczonym". To jest facet, który ma świetne pomysły i jest niezły w rewidowaniu moich. Pracujemy całkowicie bezkolizyjnie.

Pamiętasz, jak to się wszystko zaczęło, Twoja fascynacja horrorem?
Pamiętam, że najpierw była cholernie przerażająca "Królewna Śnieżka i Siedmiu Krasnoludków", baśń, a potem film z 1937 roku. Nie żartuję (śmiech) – bałem się tej bajki strasznie, będąc dzieckiem.

Byłby to jeden z najoryginalniejszych autorskich "mitów założycielskich" w historii kina.
To nie wszystko. Potem oczywiście pojawił się film, który naprawdę napędził mi stracha. Był to "Duch" Tobe'a Hoopera z 1982 roku. Do tej pory nie wiedziałem, że film może być tak przerażający i może na tak długo zostać w głowie. Miałem wtedy sześć czy siedem lat. Pokazali mi go rodzice, gdyż mama była olbrzymią fanką horrorów i nie uważała za niestosowne, bym ja również je oglądał. Efektem ubocznym tej praktyki był strach przed lalkami, pacynkami, kukiełkami. Został mi na całe życie (śmiech).

 

Dajesz temu dość często wyraz, poświęciłeś swojemu lękowi całą produkcję "Dead Silence".
Tak, ale nie tylko. Ten motyw jest również widoczny w "Pile".

Powiedziałbym nawet, że Billy (lalka Jigsawa, bohatera serii "Piła" – przyp. M.W.) jest w niektórych kręgach rekwizytem pokoleniowym.
Właśnie (śmiech).

A propos "Piły". Jak się Wam (Wanowi i scenarzyście Leighowi Whannellowi – przyp. M.W.) udało ruszyć z tym projektem? Zdobyć pieniądze na krótkometrażówkę, a w konsekwencji – wylądować z filmem w Stanach?
Spędziliśmy rok, pracując nad scenariuszem, potem kolejny na sprzedaży projektu w Australii. Początkowo nie mogliśmy natrafić na nikogo, kto wyłożyłby pieniądze na produkcję. W końcu nasz agent spotkał się z człowiekiem w L.A, który zakochał się w scenariuszu. Krótkometrażówkę dołączyliśmy potem do scenariusza, wychodząc z założenia, że będzie nam potrzebna. Kosztowała 4 tysiące dolarów, płaciliśmy z własnych oszczędności. Dwa dni po przylocie do Los Angeles byliśmy dogadani z producentami.

A co uważasz o "pornografii przemocy", której popularyzację przypisuje się "Piłom"?

Wiesz, nie myślę o tym zbyt wiele. Jestem o to pytany dość często i zawsze odpowiadam tak samo. Nakręciłem tylko pierwszą "Piłę" i od strony reżyserskiej odpowiadam tylko za nią.

Byłeś przecież producentem wykonawczym całego cyklu.
Tak, choć wbrew obiegowym opiniom, rola producenta wykonawczego jest bardzo ograniczona. Nakręciłem pierwszą "Piłę", tylko pod nią podpisuję się jako reżyser. I jeśli przyjrzysz się temu filmowi, to tak naprawdę niewiele w nim estetyki gore. To raczej thriller, krwawy shocker, ale nie krwawa łaźnia, jak w kolejnych odsłonach. Seria poszła swoją drogą, zarobiła mnóstwo pieniędzy, ale jeśli myślisz o mnie jako o autorze, powinniśmy rozmawiać tylko o pierwszym filmie. Paradoksalnie, moim najbrutalniejszym filmem był film sensacyjny "Wyrok śmierci", o którym w ogóle mało kto wie (śmiech).


"Naznaczony"

Wrócimy do niego za chwilę. Z innej beczki: jakiś czas temu widziałem Twoją "gadającą głowę" w dokumencie "Niezupełnie Hollywood" o fenomenie australijskiego ozploitation. To nurt, który objął całą generację australijskich filmowców. A Ty czujesz się częścią jakiegoś pokolenia?
Czy ja wiem.

Może więc czujesz się częścią splat pack (grupy młodych reżyserów, specjalizujących się w krwawych horrorach, takich jak Eli Roth, Rob Zombie, Alexandre Aja – przyp. M.W.)?
Wiele osób umieszcza mnie w splat pack, więc chyba naprawdę muszę do tej grupy należeć (śmiech). Myślę, że coś może być w tym porównaniu – jeśli ktoś chce mnie wpisywać w grupę redefiniującą pewną konwencję bądź dokonującą, nawet małej, rewolucji w gatunku, to czemu nie?

Jaka jest Twoja opinia o współczesnym amerykańskim horrorze? Mieliśmy nową falę kina gore, na której sam przypłynąłeś do Hollywood. Sam Raimi powiedział mi, że publiczność zawsze sama zmienia trendy. Zgadzasz się z tym?
Jasne. To wszystko jest cykliczne. Jeśli spojrzysz na historię kina, na historię horroru, wszystkim rządzi cykliczność. Jakiś czas temu (pod koniec lat 90. przyp. M.W.) mieliśmy okres kiepskich produkcji. Słabych, łagodnych, w dodatku odtwórczych. Widownia zapragnęła mocnych wrażeń i powróciło gore w zupełnie nowym wydaniu, bez kategorii PG-13. Teraz obserwujemy przesyt tych konwencji, stąd m.in. "Naznaczony", który raczej sugeruje przemoc niż ją pokazuje, pozostawia ją poza kadrem, pobudza wyobraźnię widza. Film ma kategorię PG-13, ale nie jest mniej przerażający niż "Piła" i każda inna, brutalniejsza seria. Niedawno mieliśmy boom na azjatyckie horrory, potem na remaki azjatyckich horrorów. Teraz azjatycki horror na powrót wrócił do strefy kina egzotycznego, które nie okupuje ekranów. Przypomnij sobie lata osiemdziesiąte i wielką popularność efektów specjalnych w horrorach. "Koszmar z ulicy Wiązów""Coś", "Mucha", "Hellraiser" nie istniał film, w którym efekty nie odgrywały kluczowej roli. I to też się w pewnym momencie skończyło.

Wróćmy zatem do "Wyroku śmierci". To jedyny film nie będący horrorem w Twojej karierze i hołd złożony "Życzeniu śmierci" z Charlesem Bronsonem. Skąd ta potrzeba zmiany?
Mówisz o Bronsonie, ale mi przyświecał nieco inny wzór. Zawsze marzyłem o połączeniu dwóch światów – fabuły z typowego filmu o zemście i estetyki z "Francuskiego łącznika", którego uwielbiam. Efektem tych marzeń, ich ekranową reprezentacją, jest właśnie "Wyrok śmierci".

 
"Wyrok śmierci"

Film nie sprzedał się zbyt dobrze.
Nie ukrywam, że trochę mnie to rozczarowało. Byłem zadowolony ze scenariusza, udało mi się pozyskać świetnych aktorów, w głównej roli zagrał Kevin Bacon, i wyszedł z tego naprawdę przyzwoity film. Nikt go jednak nie zobaczył. Potem musiałem zrobić sobie przerwę. Odpocząć od reżyserii, uspokoić się, wyluzować.

Trudno było zdobyć pieniądze na następny obraz?
Powiem tak. Jeśli chciałbym kręcić następną historię sensacyjną, byłoby trudno. Takie są zasady i nie można z nimi polemizować. Chciałem natomiast nakręcić niskobudżetowy, niezależny horror, więc większych problemów nie było. Tak naprawdę "Naznaczony" to tytuł nakręcony za jeszcze mniejsze pieniądze niż pierwsza "Piła".

Jak to?

Pierwsza "Piła" kosztowała nas 700 tys. dolarów, tyle że potem Lionsgate dorzuciło milion dolców. "Naznaczony" pochłonął 1,5 miliona dolarów.

To imponujące. A jak będzie z planowanym "Nightfall"?
"Nightfall" to już przeszłość. Nie będę nad nim pracował.

A nad czym będziesz?
Na razie nie mogę zdradzić nic konkretnego. W każdym razie mam kilkanaście pomysłów w głowie i tyle samo materiałów w biurku. Na pewno nie będę narzekać na nudę (śmiech).

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones