Ważny temat przedstawiony w niekompetentny sposób.
Po cóż temu filmowi wspaniałe portretowanie społeczności Filadelfii, jak i samego miasta, skoro w filmie powinny liczyć się przede wszystkim emocje?
Skąd ten dziwny pomysł, aby wiele najazdów kamerą było wykonywanych w przód, z dużą szybkością niczym w kinie grozy?
Co ma na celu dynamizowanie narracji poprzez czasowe przeskoki, a następne wyhamowywanie jej przez skupienie się na scenach potencjalnie nie mających nic wspólnego z główną osią filmu (narodziny córki Joego)?
Tych pytań jest jeszcze multum, a ostatecznie nie otrzymałem odpowiedzi na żadne z nich. Film jest zrobiony tak niechlujnie pod względem narracji, że dopiero w połowie uświadomiłem sobie, że Andrew jest jednak gejem, a kolega Banderas, który pojawił się parę razy to jego PARTNER nie tylko od robienia notatek z wizyt szpitalnych. Tak ważna i potrzebna fabularnie postać została zepchnięta na tak daleki plan, że praktycznie nie pamiętałem o jej istnieniu.
Świadczy to przede wszystkim o braku pomysłu na poprowadzenie ważnego tematu. Reżyser po prostu wrzucił wszystko, co zawsze działa jeśli chodzi o dramaty sądowe i tematykę homo w filmach. Tony współczucia, taniego sentymentalizmu, uzewnętrzniania piękna głównego bohatera poprzez jego zamiłowanie do prawa i oper (serio?) oraz bezpieczną, zwyczajną reżyserię, która sprawia, że film jest nie do odróżnienia od n produkcji z rocznika 93.
Ogląda się bez fajerwerków, ale również bez zamuły. Oskar za główną rolę tradycyjnie przesadzony, ale na szczęście na tym się skończyło. Poczciwe filmidło o ważnych i poważnych sprawach, w którym dramaty ludzkie są na tyle bez wyrazu, że nie zdołały mnie poruszyć. Sory, nawet jak na ten rok to temat dyskryminacji został już należycie wyorany.