PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=689459}
6,2 114 162
oceny
6,2 10 1 114162
5,3 12
ocen krytyków
Inferno
powrót do forum filmu Inferno

Zmiany względem oryginału literackiego można byłoby przełknąć, gdyby dotyczyły prozaicznych i głupich założeń poprawnej polityki albo zwykłego widzi mi się reżysera. Gdyby kontekst scen pozostał, a wymowa książki byłaby niezmienna - kogo by obchodziło, że gość o nazwisku Bruder jest francuskim Murzynem. Tylko, że w tym przypadku Howard zmienia nie tylko wygląd i pochodzenie postaci, on łączy je, kompletnie zmieniając ich charakter, a nawet posuwa się do tego, że przewrotne i piorunujące zakończenie wygładza i daje do zrozumienia, że Langdon może jeszcze kiedyś powrócić.
Nie mam pojęcia jak sytuacja wyglądała w innych ekranizacjach prozy Browna, ale z głosów, które pojawiały się w dyskusjach około filmowych, można wysnuć, że Ron często odbiegał znacząco od oryginału. Mimo to pozycje te w jakimś stopniu podobały mi się. Kod da Vinci i Anioły i demony oprócz tego, że były pięknymi pocztówkami z wakacji, niosły ze sobą masę emocji i dramaturgii. Szalone pościgi, mądrze brzmiące i trzymające się kupy teorie spiskowe opowiadane z pasją, Zimmer, który swoją muzyką mógłby uświetnić jakąkolwiek produkcję, w której pojawia się element sakralny, sympatyczny bohater, któremu chce się kibicować i drugie dno, które nie ginie pod tym wszystkim - zwykle dotyczące bieżących wydarzeń i ważnych zagadnień (kwestia wiary). Inferno na żadnym polu po prostu się nie broni. To najsłabsza część z trylogii, w której panuje najbardziej widoczny chaos i która utraciła wszelkie dobre elementy poprzedników.
Stawka, jak w książce, bardzo wysoka, a główny "evil plan" złego gościa brzmi wiarygodnie i naprawdę można dołączyć do grona zwolenników redukcji populacji ludności. Niestety jedynie tyle pozostaje z książkowego oryginału - sam pomysł i widmo zagłady w powietrzu. Ron Howard kompletnie nie potrafi tego wykorzystać. Mimo że w poprzednich częściach stawka nie była aż tak wysoka i można powiedzieć, że wydarzenia odbywały się w kameralnym otoczeniu, to wszystko działało. "Ludzie, zaraz odnajdziemy grób żony Jezusa!" - i czułeś tę ekscytację, którą podkręcał chórkami Zimmer. "Hej ludzie, on chce zabić całą ludzkość, za mną!" - i patrzysz na Langdona znudzonym wzrokiem. O nie, musi zdążyć na czas, bo w przeciwnym razie...hej! nie kupiliśmy popcornu!
Akcja dostała takiego kopa, co w połączeniu z amnezją Langdona (która niestety objawia się operatorską padaką) sprawia, że widz przez połowę seansu nie ma pojęcia za bardzo, co się u licha wyprawia w tej Wenecji. I nie jest to pozytywny mind f*ck i zabawa z widzem, to irytująca próba pokazania widzowi, co czuje facet, który doświadczył krótkotrwałej amnezji. W takich warunkach układanie piekielnych klocków z Dante przestaje być fajną zabawą, a staje się nudnym obowiązkiem. A nie chce się tego robić zwłaszcza dlatego, że Langdon się zestarzał i mu się już nie chce, wszystkie teorie nie brzmią już tak fajnie i zajmująca, a balans między akcją i stagnacją jest zaburzony. W filmie dzieje się naprawdę dużo, ale miałem wrażenie, że to częściej wina operatora, który biega z kamerą po planie, a nie tego, że wydarzenia mają takiego kopa. Tak naprawdę bohaterowie odwiedzają kilka miejsc, z których za każdym razem muszą uciekać. W tym wszystkim ginie zagadka, której rozwiązanie okazuje się fraszką dla lekarki, która dziwnym trafem doskonale zna dzieła Dantego, a główny motyw zagrożenia świata pandemią schodzi na dalszy plan, aby wypłynąć dopiero w finale i aby w tym samym finale...zostać rozwiązanym tak po prostu.
W literackim oryginale Brown mylił tropy i robił to w sposób subtelny. Ok, miał o wiele więcej czasu, a raczej stron, na coś takiego, ale potrafił zbudować atmosferę napięcia, a oprócz tego sielskości danego zabytku, a na dodatek nie gubił się w akcji i sensacji! Howard stawia na zwyczajne twisty - dobry zmienia się w złego, ograną dramaturgię - wyścig z czasem i zatraca się w chaosie, w którym jakoś umiał sobie radzić w poprzednich częściach. A co ze złowieszczym nagraniem, na którym facet w masce (!), mówi coś o redukcji ludzi i wykrzykuje maniakalne zagadki? A co z zabawą z widzem za pomocą pierwszych objawów choroby lub orientację seksualną bohaterów? Widać, że reżyser zdaje sobie sprawę z tych elementów, bo próbuje ich użyć, ale w złych miejscach i w złym kontekście.
Puenta jest miażdżąca: Wenecja to najnudniejsze miejsce na spędzenie wakacji, próba uwolnienia wirusa nie brzmi tak strasznie, a dramaturgia to ograne chwyty, które już nie działają. Przyznam, że w książce również odczuwałem zmęczenie tymi teoriami historycznymi i powtarzalnością w przygodach Indiany Jonesa XXI wieku, ale nadal mogłem zachwycać się namacalnymi opisami piękna Wenecji albo przynajmniej przyglądać się ciekawie kiełkującej intrydze.
Schodzenia po kolejnych stopniach piekła nie było jeszcze nigdy tak nudne, pozbawione emocji i dosłownie rąbane od linijki. Langdon prawdopodobnie jeszcze powróci, lecz obawiam się, czy uda mu się ponownie przyciągnąć moją uwagę.

katedra

Nie Wenecja, tylko Florencja.

ocenił(a) film na 5
wizreal

I Wenecja, i Florencja

katedra

Tak, tak. Przepraszam. Pisząc to, byłem dopiero na ok. 50. minucie filmu, a teraz jestem na 75. i fakt, też. Zapomniałem, że też, bo książkę czytałem ponad 3 lata temu.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones